poniedziałek, 28 grudnia 2015

Święta, i już po. Jeszcze kilka dni, koniec roku, sylwester, Nowy Rok i życie znów zacznie płynąć zwykłym rytmem. Jakoś nie odczuwałam w tym roku magii świąt, bo i pracy dużo, więc nie miałam głowy do całej tej świątecznej krzątaniny, ani pogoda jakoś nie nastrajała. Za oknami raczej wiosna, niż zima. W drugi dzień świąt poszliśmy na całkiem długą, bo ok. 15 km wycieczkę. Trudno powiedzieć, że w góry, bo to naprawdę raczej był spacer, ale jednak w nogach go poczułam. A wokół widoki raczej nie zimowe. 


Tak wygląda aktualnie Śnieżynka, po której normalnie o tej porze roku powinno się szusować na nartach :)

Wyciąg nawet do pośredniej stacji na Szrenicę raczej pusty. Turystów jak na lekarstwo. Pewnie miejscowi, żyjący z turystów mocno to odczują.


Ale ja na brak turystów absolutnie nie narzekałam, bo dzięki temu nawet na najbardziej uczęszczanych, takich właśnie spacerowych szlakach, tłumów nie było. Mogłam sobie spokojnie odpocząć od gwaru miasta. Było bardzo ciepło, nie musiałam nawet ubierać kurtki, otulacz i czapka nałożone na polar w zupełności wystarczyły.


W czasie świąt nie było czasu na dzierganie, a chwile wolne spędzałam z rodziną, a nie przy drutach. W absolutnych międzyczasach udało mi się ukończyć sweter z Noro, który dość długo czekał na swoją kolejkę. Ale się doczekał, mam nadzieję, że doczeka się też szybko zdjęć.

wtorek, 22 grudnia 2015

Okres przedświąteczny jest dla mnie zawsze bardzo ciężki ze względu na nadmiar obowiązków i rzeczy do zrobienia, więc nie ma właściwie po co na to narzekać, skoro to się rok w rok powtarza. Trza przywyknąć, jak mówi klasyk. Jestem jednak w tym roku jakaś bardziej zmęczona niż zwykle, bo nie mam nawet kiedy odpocząć prawdę mówiąc. Dobrze, że chociaż lubię to, co robię, bo inaczej to pewnie bym nie dała rady. Padam na tzw. pysk. Sklep, przygotowywanie prezentacji, siedzenie przy komputerze i wpatrywanie się w "robaczki" na ekranie, bo na tym polega także moja praca - wszystkiego jakoś za dużo. A tu jeszcze trzeba święta przygotować, jak w większości domów. Marzy mi się kilka dni wolnych - a te już niedługo, Bogu dzięki :)

W sobotę tydzień temu było spotkanie, na którym dla odmiany byłam gościem, a nie w pracy - miła odmiana :) Dziewiarki jak zwykle dopisały, przybyły licznie i pokazywały piękne rzeczy. Ponieważ przyszłam dość późno, to z częścią się nie spotkałam, ale oczywiście i ja się pochwaliłam moimi dokonaniami, w tym także pokazywaną już czapeczką. Następnego dnia trafiła już do oczekującej nań koleżanki :) Dorotka też nie próżnowała!


Wraz z koleżankami zaprezentowałyśmy się jako Yakowe Panienki!*
Dumnie zaprezentowałam także szal, na który dostałam włóczkę w prezencie urodzinowym od Mariolci. Włóczka to dość "zachodnie cacko", ale zdecydowanie efektowna! 



Była jeszcze jedna Yakowa Panienka - Małgosia, której fragment kolana tylko widać, bo niestety wyszła zanim ja przyszłam, a zdjęcie pochodzi od Doroty :)


Spódnica z Yaka robi furorę i słusznie, bo jest naprawdę prosta i szybka do wykonania, a jest bardzo fajna. Potrzebne są 4 motki włóczki, druty od 3,5 - 4,5. Zima wprawdzie, jest taka, że jakby jej nie ma, więc nie ma potrzeby się taką spódnicą dogrzewać, ale może jeszcze nadejdą zimne dni w myśl hasła "taki mamy klimat" :) Bo aktualnie to hasło jakby nie pasuje. 

czwartek, 10 grudnia 2015

Delegacja

Zostałam na kilka dni oddelegowana do Krakowa, w związku z otwarciem nowego sklepu e-dziewiarki. Sklep prowadzi Patrycja, która jest bardzo sympatyczną i wesołą osobą, pracy przed otwarciem miała sporo, więc przybyłam pomóc. Z przyjemnością zresztą :)

zdjęcie Anna Wójcik
Na otwarcie przybyły tłumy! Dosłownie! Jednym słowem - sukces :) Bardzo to cieszy również mnie, bo jak się firma rozwija, to dobrze :) Przede wszystkim jednak z radością obserwuję rosnącą rzeszę dziewiarek! Tych, które wracają do robienia na drutach i tych, które dopiero się uczą. Fajnie, że nasza pasja jest tak licznie współdzielona. Lubię to, że można zawsze znaleźć wspólny język. 

zdjęcie ze strony e-dziewiarka.pl - tam też więcej zdjęć z otwarcia sklepu w Krakowie
Na otwarciu widziałam trochę znajomych twarzy, wiele nowych, ale we wszystkich oczach - błysk! Po opanowaniu sytuacji zakupowej, znalazło się też trochę czasu na wspólne dzierganie i plotkowanie :)

zdjęcie ze strony e-dziewiarka.pl
zdjęcie Anna Wójcik
Kiedyś bywałam w Krakowie bardzo często. Po pierwsze, nieopodal Krakowa mam rodzinę, do której często jeździłam. Po drugie, przez jakiś czas pracowałam w firmie, która miała tam swoją siedzibę i jeździłam przynajmniej raz na tydzień w różnych sprawach służbowych. Znałam jednak przede wszystkim centrum i okoliczne zabytki. Właściwie dopiero teraz miałam okazję połazić wieczorami po Kazimierzu, który mnie naprawdę zachwycił. Mam nadzieję, że jeszcze nie jeden raz tam pojadę :) 

Patrycja zrobiła mi też zdjęcie w czapce zrobionej dla jednej z moich przyjaciółek.



Dane techniczne:
włóczka - Mille Colori Big  kolor 060- pół motka
druty HH rozmiar 7
wzór - bez wzoru - robiona na okrągło - nabrałam chyba 48 oczek włoskim sposobem, przerobiłam dwa rzędy ściągaczem, później wzorem francuskim. Dodałam po kilka rzędach kilka oczek w równych odstępach, później zamknęłam i już.


wtorek, 10 listopada 2015

Jedwabna ulica czyli droga przez mękę :)


Mężczyźni, jak wiadomo, są delikatni i sweter nie może w większości przypadków "gryźć". Babeczka to "gryzienie" ewentualnie zniesie, szczególnie jeśli ładnie wygląda - w myśl starego powiedzenia "chcesz być piękna - musisz cierpieć". Ale mężczyźni cierpieć nie lubią, a już na pewno nie dla dobrego wyglądu. Ponieważ bardzo chciałam Niemężowi sweter zrobić, taki zwykły, to musiałam wybrać włóczkę niezwykłą. Włóczka Seidenstrasse od Pana Zitrona na zdjęciach w sklepie wygląda tak sobie, wcale nie zachęcająco, jak wiele innych. Ale ja jej nie oglądałam, tylko dotknęłam i od razu wiedziałam, że jej nie ominę :) Bo to naprawdę jest Coś! Zestaw merino i jedwab, skręcony normalnie, z bardzo subtelnym połyskiem, który nie przeszkadza nawet w męskim swetrze, a jedynie dodaje sznytu całości. Miękkie to, delikatne, cudnie się przesuwa po drucikach. 
W filmiku o próbkach wspomniałam o swoich perypetiach z tą włóczką, bo choć cudna, to przysporzyła mi trochę męki. Na własne życzenie sobie tę mękę zafundowałam. Ja zawsze podkreślam - robić próbki i prać próbki! Dla wielu osób to zaskoczenie, ale mój przykład niech będzie nauczką. Oczywiście zrobiłam próbkę! Oczywiście policzyłam oczka w rzędzie, więc wiedziałam, jaką mam zrobić szerokość. Po wypraniu szerokość była idealna, ale... długość jakby nie. Sweter był cóś za długi... Wyglądało to beznadziejnie. Dlaczego? Bo nie policzyłam RZĘDÓW w próbce! Jedwab dodaje włóczce ciężkości, więc gotowy, całkiem niemały sweter wyciągnął się w dół... A był robiony w kawałkach. Musiałam więc go rozpruć, podpruć przód i tył oraz rękawy aż do podkroju, ponownie zrobić i wszyć rękawy, a tego nie lubię bardzo.
Ostatecznie zadowolona jestem, a Pan Niemąż chyba też. 





Dane techniczne:
Włóczka Seidenstrasse kolor 9014 - zużyłam 2 i 2/3 motka, więc włoczka bardzo wydajna moim zdaniem.
Druty - HH chyba 3
Wzór z głowy. Miało być prosto, najlepiej gładko, ale przy tej włóczce pięknie wyglądają takie wzory strukturalne, coś podpatrzyłam w przepastnych zasobach internetu, coś wymyśliłam i jest.

Sweter zrobiłam naprawdę dawno, bo jeszcze chyba w maju, ale kompletnie nie było kiedy zrobić zdjęć. Nie mogłam zmuszać przecież człowieka do noszenia ciepłego swetra w upały, a takowe panowały przez ostatnich kilka miesięcy. W końcu nastała ta pora roku, kiedy swetry wracają do łask.
Pozowanie do zdjęć chyba nie jest Marka ulubioną czynnością, ale dał się uprosić po raz kolejny, za co bardzo dziękuję. Zazwyczaj stoi po drugiej stronie aparatu i stara się pokazać mnie od najlepszej strony. 
Szczerze polecam tę włóczkę, mam zamiar zrobić z niej coś także dla siebie. Nęci mnie bardzo kolor 9011, nie widziałam innej w tym kolorze. To taki ani ecru, ani beż, ani popiel. Nie wiem jaki to kolor, ale jest piękny. Przy moim zwyczaju do ubierania się w ciemne kolory ma tylko wątpliwość, czy na pewno będzie mi w nim dobrze. Ale kusi okrutnie...

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pozostawione pod poprzednim kolorowym postem. Zawsze dodają mi chęci do pisania. Miło mi kiedy wiem, że komuś się te moje sweterki podobają. Choć ostatnio doszłam do wniosku, że w robieniu na drutach głównie chodzi o "robienie", a nie "zrobienie". Też tak macie?

niedziela, 8 listopada 2015

Na przekór szarości i nudzie

"Szaro wszędzie, buro wszędzie, co to będzie, co to będzie...". Szary, popielaty, czarny. No jeszcze zielony przecież. Ale fiolet? Ale róż? Nie, to nie są kolory, które określam jako "moje". Aż tu nagle:



Nie mogłam się powstrzymać przed tą feerią barw. Inspiracją był motek, a dokładniej dwa motki włóczki Fantastico. Już go zresztą zapowiadałam dwa posty temu i żaliłam się, że go pruć musiałam. Noszę go chętnie od kilku tygodni. Był już ze mną, albo na mnie, w pracy, na imprezie, na spacerze, na wczorajszym spotkaniu dziewiarek. Sprawdził się we wszystkich okolicznościach znakomicie. Jest leciutki, ale ciepły, nie gryzie :) Polubiliśmy się.


Dane techniczne:
2 motki i ciut z trzeciego mohairu Extra Klasse od Pana Zitrona :) Z tego trzeciego to naprawdę było ciut, a tego nie lubię, bo mi prawie cały został i coś teraz muszę wymyślić. Bardzo lubię tę włóczkę, więc nie powiem, żeby to był problem.
Druty HH 3,25 i 3,75
Sweter robiony w całości, od dołu. Pomysł z głowy.


Wykorzystując piękną pogodę chciałam zrobić zdjęcia jeszcze czterech innych sweterków, które nie doczekały się jakoś zdjęć, zapakowałam je nawet do torby, ale... torbę zostawiłam w domu. Tak się spieszyłam, żeby się nacieszyć resztkami jesieni. Mam nadzieję, że mieliście równie miłą niedzielę jak ja :)

piątek, 6 listopada 2015

Różowo mi

Wieki całe nie robiłam na drutach pończoszniczych, skarpetkowych czy jak tam je zwać. Śliczne przyszły z firmy KnitPro, a że potrzebne mi mitenki do grzania bolących łapek, to sobie takie  druciki sprawiłam - w kolorze różowym, nazywają się Zink, moje w rozmiarze nr 5. Pasują mi do ulubionego lakieru do paznokci. Kto mnie podgląda na fejsie, ten już je widział :) Przy tej szarzyźnie za oknem, są naprawdę miłe dla oka. Wybaczcie jakość zdjęcia, ale robione na kolanie (dosłownie) komórką.


Pewnie niektórych zainteresuje opinia na temat tych drutów, więc się dzielę. Fajne są, niezbyt ostre. Przyglądnęłam się też wersji na żyłce i są chyba mniej ostre od standardowych KnitPro.

Skończyłam w ostatnim czasie dwa sweterki, ale kompletnie nie mam kiedy zrobić zdjęć. Rano mam zawsze coś na głowie, a kiedy wracam do domu już jest ciemno. Weekendy też ostatnio mam pracowite. Trudno, trzeba poczekać.

A jeszcze a propos lakieru, to właśnie w tym kolorze zakochałam się latem. To Mardi Gras z firmy Semilac. Od kilku miesięcy robię sobie sama manicure hybrydowy i bardzo to sobie chwalę, a ten kolor jest moim absolutnym faworytem. 

środa, 21 października 2015

Łza się w oku kręci

Rano, przy kawie jak zwykle przeczytałam pocztę, sprawdziłam, czy świat istnieje i zaglądnęłam do fejsa, żeby dowiedzieć się, co u moich znajomych słychać. Jeśli oczywiście fejs można uznać za źródło takiej wiedzy. Agnieszka, koleżanka-dziewiarka zamieściła na swoim profilu film, który wzruszył mnie do łez. A trzeba Wam wiedzieć, że nie jestem osobą łatwo się wzruszającą...



Wzruszył mnie pewnie dlatego, że ja mam takie klientki. Widzę, że przyjście do sklepu, wybór włóczki są dla nich jakimś może nie wielkim, ale jednak wydarzeniem. Tak jak na tym filmie, wychodzą z domu ze szminką na ustach, planem i nadzieją w głowie. Za emeryckie, jak wiadomo często niewielkie pieniądze wybierają jakiś kłębuszek i dumne wracają do domu. Oczy nie te, ręce nie te, ale przyjemność bycia potrzebną, pokazania, że coś potrafią, sprawienia prezentu, są ponad to. Z dumą mówią "To dla prawnuczki!", "Wnuczek sweterka porządnego nie ma, to mu zrobię!", "To dla zięcia z Kanady!". Czy te obdarowane osoby są w stanie poczuć choć przez chwilę ogrom tej miłości, jaka przelewa się wraz z kolejnym rządkiem. Czy potrafią przyjąć te dzianinki w taki sposób, jak ten człowiek na filmie, nawet jeśli nie do końca ten prezent spełni ich oczekiwania? Mam nadzieję, że tak, bo ja naprawdę czuję, jak dla tych Pań to jest ważne. W sklepie jest wypisany na ścianie, cytat z Seneki, często zwraca uwagę:

"Choćby najskromniejsze rękodzieło z serca, myśli i poświęconego czasu uczynione, będzie dla mnie najpiękniejszym prezentem"

To serce, te myśli, ten czas są właśnie najważniejsze. A mi przychodzi jeszcze do głowy jeszcze jeden cytat, tym razem z wiersza T.S.Eliot

(...) Kłębkiem wełny mierzona codzienna tęsknota
rośnie mi pod palcami w swetra pajęczynę (...)

Jakoś tak mi się zrobiło łzawo przez ten film, to chyba ta jesień, te nadchodzące dni, w których będziemy wspominać naszych bliskich, choć oni zawsze są blisko nas.

niedziela, 18 października 2015

Delicje


Znów czas jakoś przyspieszył i nie wiadomo kiedy październik się zbliża ku końcowi, a ja zamilkłam, co mi ostatnio wypomniano :) Cieszy mnie niezmiernie i niezmiennie zadziwia, że do mnie ktoś zagląda, że czeka na to, co napiszę. To naprawdę bardzo miłe.
Tydzień temu, kiedy jeszcze było ciut cieplej zrobiliśmy na szybko kilka zdjęć sweterka, który powstawał z przygodami. Pewnie uznacie, że jestem nienormalna, że mając w zasięgu ręki naprawdę spory zasób różnorodnych włóczek, ja jeszcze się rozglądam, co u innych dają. Jako stały i dość aktywny użytkownik fejsa, mając Zagrodę wśród "polubionych" nie mogłam nie dostrzec nowej dostawy deliciousa. Zdjęcie, które Pani Marta zamieściła sprawiło, że musiałam, po prostu musiałam mieć tę włóczkę. Skład cudny, merino uszlachetnione kaszmirem, czyli to co Makunka lubi :) Zamknęłam oczy, wcisnęłam "kup" i poszło. Przyszły piękne 3 motki, które od początku były przeznaczone na ten właśnie sweterek.



Zapytacie - gdzie przygoda? Otóż była, emocje sięgnęły zenitu, kiedy zorientowałam się, że mi włóczki zabraknie! Przy "normalnych" włóczkach to zazwyczaj nie jest wielki problem, ale ta włóczka nie jest "normalna". Ona jest ręcznie farbowana i to z tego, co się zorientowałam nie często, bo się na nią długo czaiłam. Potrzebowałam więc włóczki z tej samej partii. W partii motków było 5, ja kupiłam 3... Napisałam więc do Pani Marty z Zagrody maila, mając znikomą nadzieję, że może się jakieś resztki walają po domu osobie, która kupiła pozostałe. A tylko Pani Marta mogła ową osobę namierzyć. Tak sobie myślałam i się udało!!! Ja to jednak mam trochę szczęścia :) Skontaktowałam się z Panią Emilią, która to była tak miła i przesłała mi brakującą włóczkę na pół brakującego rękawa! Dziewiarka dziewiarce zawsze pomoże! Zarówno Pani Emilii, jak i Pani Marcie bardzo za pomoc dziękuję.


Dane techniczne:
Wzór - Anna Mae Hanny Maciejewskiej, dostępny na Ravelry. Świetnie rozpisany, nauczyłam się przy nim co najmniej dwóch nowych rzeczy, a to sobie zawsze cenię. Zwracam na uwagę na konstrukcję ramion. Sweterek zrobiony w jednym kawałku, bez szycia, od góry. Obawiałam się, że nie będzie mi się podobać dekolt, ale po praniu i rozłożeniu bluzeczki wszystko jest tak, jak miało być :)
Włóczka - Delicious z Zagrody, 3 i pół motka :) 
Druty - HH 3,25

Włóczka miękka, bardzo przyjemna zarówno w robieniu, jak i w noszeniu. Jest bardzo delikatna i w związku z tym podatna na mechacenie, czego dużo osób nie lubi. I to mimo wsparcia nylonem. Ja na to nie zwracam uwagi, bo wiem, że tak w przypadku delikatnych włókien jest i już. Mam odpowiedni sprzęt do walki z "kulkami", a to nie jest sweterek, w którym sprzątam :) Jest to zresztą doskonała ilustracja do poprzedniego posta o wełnie - tutaj mamy do czynienia z wełną superwash, ale w życiu, nigdy, przenigdy bym go do pralki nie wsadziła.

Aktualnie na drutach delikatny sweterek z moherku, na widok którego moje postanowienia o tym, że w najbliższym czasie nie kupię nowych moteczków, zostały porzucone. Na ostatnim spotkaniu zademonstrowałam już nawet kawałek, ale kiedy już byłam powyżej ramion, a robię od dołu, stwierdziłam, że jest za szeroki i... sprułam. Moher. Jestem dzielna. Teraz zbliżam się już naprawdę ku końcowi, może nawet skończę jeszcze dziś. Na razie tylko zajawka... Jak widać kolory jak nie u mnie!

 

środa, 30 września 2015

Owca jaka jest nie każdy widzi, ale jak potrafi czytać, to się dowie

Bardzo często mówi się o włóczkach generalnie "wełny". A wełna to wełna i już. Wełna czyli wełna z owiec. Mówi się też wełna z wielbłąda, wełna z yaka, wełna z alpaki, ale jeśli mówimy samo "wełna" - to mówimy o wełnie z owiec. Owca owcy nie równa, nie ma lekko nawet w świecie zwierząt. A szczególnie kiedy przekłada się to na produkt końcowy, często będący obiektem pożądania. Ogólnie rzecz biorąc wełna jest ciepła, ale również chroni przed ciepłem. Włókna wełny wchłaniają dużo wilgoci, a nadal robi wrażenie suchej. Dlatego świetnie nadaje się na czapki i odzież tzw. wierzchnią. Żeby wełna była naprawdę odczuwalnie mokra, musi wchłonąć 30% swojej wagi :)

Jeśli chcemy rozpoznać produkt, należy zobaczyć etykietkę, gdzie zazwyczaj znajduje się informacja o rodzaju włókna, metrażu, numerze koloru, partii farbowania, zalecanych drutach, próbce. A przynajmniej część tych informacji. Bywają naprawdę pomocne.

Weźmy np. etykietkę z włóczki Mille Colori Baby. 100% Schurwolle/Virgin Wool/Laine vierge/Lana Virgin/itd. Oznacza to, że jest to wełna "dziewicza" czyli delikatna wełna z pierwszego strzyżenia, miękka i raczej niegryząca, ale mało odporna na rozerwanie. Jeśli zrobimy z niej skarpetki, to się mogą szybko przetrzeć. Producent był na tyle miły, że opracował produkt podobny, również z wełny "dziewiczej", ale dodał poliamidu czyli nylonu, który czyni ją odporniejszą na tarcie i dzięki temu już na skarpetki się nadaje - myślę tu o włóczce z tej samej rodziny Mille Colori Sock and Lace. Generalnie włóczki tzw. skarpetkowe to wełna i poliamid. 

Na etykietce małymi literkami jest napisane "Use detergent for wool wash without softener!" Ten wykrzyknik jest częścią cytatu, a napis oznacza ni mniej, ni więcej "Używaj do prania detergentu do prania wełny, bez środków zmiękczających!". To dość istotne  - wełnę można prać w wodzie o stałej temperaturze, ale ręcznie i delikatnie. Nie trzeć, nie wykręcać. Ja zawijam w ręcznik i czekam aż wchłonie większość wilgoci*. Wełna, szczególnie mało skręcona lubi się filcować, a filcowaniu sprzyja ruch w połączeniu z wilgocią i podwyższoną temperaturą. To dlatego wyroby z wełny filcują się najczęściej pod pachami. a mechacą przy rękawach, czy tam gdzie nosimy torebkę, zapinamy pas w samochodzie itp. 

Niektóre wełny mają również w nazwie "superwash", co oznacza, że została poddana specjalnemu procesowi, dzięki któremu teoretycznie można je prać w pralce. Proces taki polega na wygładzeniu normalnie szorstkiej powierzchni włókna wełny, dzięki temu mniej się ono filcuje. Oczywiście pranie w pralkach tylko przy użyciu programów do tego przeznaczonych i nadal bez zmiękczaczy. 

Niezależnie czy to "zwykła" wełna, czy "niezwykła" superwash, do prania używa się bardzo delikatnych środków, do tego przeznaczonych. Ja to sobie zawsze myślę tak - wełna to takie owcze włosy, tylko szorstkie bardziej od moich (nie zawsze!) i podatne na filcowanie bardziej. Chociaż z moim dredy, czyli filcowane włosy też można zrobić :) Więc do mycia tych "owczych włosów" potrzebuję czegoś innego niż do prania np. pościeli. Przecież nie myłabym głowy w proszku do prania! I tak jak w przypadku moich włosów, tak również do płukania wełny nie używa się zmiękczacza czyli płynu do płukania. Są takie środki np. Eucalan, który dodaje się do wody, wygniata dzianinę i już. Tego preparatu się nie płucze! On działa jak odżywka do włosów bez spłukiwania :) Pięknie moim zdaniem zmiękcza i konserwuje. Jeśli doda się płynu do płukania - niszczy się niepotrzebnie wełnę, bo chemia włazi pod łuski na jej powierzchni, niepotrzebnie dzianinę obciążając. Jak zbyt dużo chemii w odżywce do włosów, per analogiam.
Suszy się wełnę z daleka od źródeł ciepła - kaloryferów, słońca. Rozkłada się ma płasko i niech sobie spokojnie leży.

All mothers and babies want to be close. A ewe will not go further than earshot from her little lamb.:
źródło Pinterest
Myślę, że warto też zauważyć, iż wełna jako taka brudzi się dużo mniej niż np. bawełna czy akryl, dlatego też świetnie nadaje się np. na koce. Niekoniecznie dziecięce kocyki, bo te wymagają jednak dość częstego prania z oczywistych względów, ale mam tu na myśli normalne, ciepłe, zimowe koce. 

Spotkałam się z opisem wełny jagnięcej jako wełny z merynosów, otóż nie wełna z merynosów to nie jest to samo co wełna jagnięca, aczkolwiek istnieje jagnięca wełna z merynosów :) Wełna z merynosów, to po prostu wełna z owiec rasy Merynos. Najwięcej tego typu wełny pochodzi z Australii, Nowej Zelandii, RPA. Na etykietkach opisywana jest jako "merino wool". Wełna z merynosów należy do najbardziej pożądanych, bo jest najdelikatniejsza dla skóry. Robi się z niej nawet bieliznę. Nadaje się także dla dzieci i osób wrażliwych. Ale uwaga! Merino to nadal po prostu wełna, więc jeśli ktoś jest po prostu uczulony na wełnę, to nawet delikatne merino będzie nadal uczulało, ze względu na zawartość lanoliny, będącej często właśnie alergenem.



Grubość wełny określa się w mikronach - im mniejsza ilość mikronów, tym wełna delikatniejsza, 1 mikron = 0,001 mm. Tej akurat informacji najczęściej na etykietkce dołączonej do włóczki, nie znajdziemy. No chyba, że producent chce się pochwalić - tu przykładem jest włóczka Atelier Zitron Feinheit - to jest merino 16 mikronów! Super miła, trzeba dotknąć, żeby się przekonać. Zapewniam, że zdjęcia nie oddają nic a nic tej delikatności. Powiem tyle, wełnę o grubości 15,5 mikrona uznaje się za Ultra Fine Merino, najdoskonalsze, ale i najdroższe. No może nie, bo wełna 11 mikronów została sprzedana za 3000$/kg!

                                           

*Dygresja taka - do płukania ręczników też nie powinno się dodawać zmiękczających płynów do płukania. Owszem, ręczniki wyglądają po nich jak z reklamy, ale zdecydowanie mniej chłoną wilgoć. A do czego jest ręcznik? Do wycierania, a nie do wyglądania!






niedziela, 13 września 2015

Ella, Ella


Nudy na pudy, znowu Ella :) i znowu z przygodami. Najpierw zrobiłam część wierzchnią wg gazetki FAM. Ale była jakaś taka krótka i bez sensu. Rękawy jakieś nie takie i wcale nie byłam zadowolona. Poszło do poczekalni, a na rejs wzięłam ze sobą do zrobienia bluzeczkę, która miała być jako komplecik, czyli takiego bliźniaka chciałam zrobić. Na rejsie nie skończyłam, bo mi włóczki zabrakło. Po powrocie włóczki nie było, więc musiałam cierpliwie poczekać. Skończyłam bluzeczkę, włóczki mi sporo zostało, więc przedłużyłam część wierzchnią prując rękawki i 1/3 całości, a następnie dla wyrobienia nitki do samiuśkiego końca, w części od ramienia w górę, czyli nad rękawkami. Ufff, takie proste, a w takich męczarniach powstawało. Z Ellą zawsze mam jakoś pod górkę, a tak mi się podoba! Zdecydowanie to włóczka tego roku, bo mam zamiar jeszcze z niej coś zrobić.

Na wczorajsze spotkanie dziewiarek nie ubrałam, bo nie wyschło. Wprawdzie pokazałam wilgotne, ale nie na ludziu, więc się nie liczy. Nie mogłam się wystroić :( Uwielbiam to, jak na spotkaniu przybyłe dziewiarki stroszą piórka, chwalą się, są dumne i słusznie! Ja też się chwalę i cieszę się bardzo, kiedy się podoba :)
Dzisiaj było pięknie, to szybka sesja mimo zmęczenia powstała, żeby się pochwalić. Wiatr wprawdzie trochę czochrał, ale co tam!





Dane techniczne:
Włóczka Ella Lang Yarns, zużycie 3,5 motka bluzeczka i chyba 5,5 wierzch, ale może 6,5? Hmmm, tak to właśnie jest, jak się robi na raty...

Druty: KP Cubics 4,0 - bardzo polubiłam Cubicsy! Wcześniej na nich nie robiłam, wzięłam na próbę, żeby mieć zdanie i bardzo mi się spodobały. Robię na nich zdecydowanie ściślej, a przez to chyba równiej.

Wzór - bluzeczka jest całkiem prosta, robiona na okrągło od góry 32 oczka przód/tył, 10 oczek ramiona. Dekolt minimalnie modelowałam rzędami skróconymi, po bokach jak zwykle markowane przy pomocy oczka lewego szwy, a całość prawymi - w sam raz na rejs, kiedy trzeba się rozglądać wokół, a nie skupiać na robótce. Oczka policzyła Dorota, moja koleżanka-klientka, która też pokochała Ellę. A jaką ma z Elli sukienkę... Niektóre koleżanki chyba spać nie mogły tej nocy, tylko dziergały :)
Wierzch - teoretycznie z gazetki FAM, ale ostatecznie to całkiem co innego, inne wymiary. Generalnie to po prostu tzw. ogoniasty robiony ryżem. którego nie lubię i mogłam spokojnie robić gładko, też byłoby dobrze.

wtorek, 1 września 2015

Nie wszystko jest dla dzieci

Do napisania tego posta natchnęły mnie dzisiaj dwie klientki. Obie chciały kupić włóczki dla dzieci, choć każda na zupełnie inne wyroby. Tak trochę na marginesie, to jedna była z Islandii i chciała kupić wełnę wyprodukowaną w Polsce. Z dużą przykrością jej powiedziałam, że niestety takowych właściwie nie ma. Smutno mi się trochę zrobiło, bo Pani Islandka zapytała, czy owiec nie mamy. No mamy i co z tego. Produkcji przemysłowej nie ma, chyba że o czymś nie wiem. Ale wracając do tematu, obie Panie łączyło to, że chciały włóczkę dla dziecka i obie skierowały swoją uwagę na alpakę. I obydwóm Paniom ją odradziłam. Nie pierwszy to raz, kiedy śliczne kolory alpaki przyciągają uwagę, a w dodatku wzory publikowane przez niektórych producentów sugerują, że z alpaki można dla niemowlaka zrobić np. czapkę. Szczególnie jeśli w nazwie jest "baby alpaca" to samo się skojarzenie nasuwa. Może więc i można. Nikt nie zabroni. Ale ja odradzam i już. Wyjaśnię to mniej wtajemniczonym.

Alpaka jest zwierzęciem często mylonym z lamą, z którą oczywiście ma coś wspólnego, ale nie jest to nazwa, którą można stosować zamiennie. Nie mam zamiaru wnikać w szczegóły natury przyrodnoczo-hodowlano-jakiejś, bo nie o to nam chodzi, tylko o wełnę, wełnę z alpaki  o bardzo ciekawych właściwościach. Jest włóknem dość luksusowym, bo produkuje się jej zdecydowanie mniej, niż wełny z owiec. Jest miękka, jest lekka, jest bardzo ciepła, jest wytrzymała, ale... posiada niewielki włosek. Ten włosek właśnie sprawia, że niektóre bardzo wrażliwe osoby mogą narzekać na "podgryzanie". O ile zawsze na pytanie "czy włóczka gryzie" odpowiadam, że to sprawa absolutnie indywidualna, o tyle jeśli mam informację, że to na wyrób dla małego, podkreślam małego dziecka, to mówię, że gryzie. I chodzi mi głównie o te małe kłaczki, które po prostu mogą takie małe dziecko drażnić, dostawać się do oczu, czy buzi, bo taki mały człowiek do buzi pakuje co chce. Ważne też moim zdaniem jest to, że "baby alpaca" to nie jest "alpaka dla dzieci", ale włóczka wykonana z pierwszego strzyżenia młodej alpaki. Takie włókno jest najbardziej cenione, ze względu na swoje właściwości. Jest najdelikatniejsze i najdroższe. Oczywiście jak ktoś bardzo chce, to może zrobić z takiej włóczki sweterek dla dziecka, ale proponuję żeby nie robić jednak czapeczek dla niemowlaka. Z tego samego zresztą powodu odradzam moher. Myślę, że ważną informacją o wełnie z alpaki jest to, że może (choć nie musi i nie zawsze będzie) alternatywą dla osób uczulonych na owczą wełnę, a to ze względu na zdecydowanie mniejszą zawartość lanoliny, bo to właśnie ona jest często przyczyną alergii. Także ze względu na niewielką ilość tej substancji, wełna z alpaki mniej się brudzi. Przypomnę też już tak na koniec, że wyrobów z alpaki nie czyści się chemicznie, ale pierze w delikatnych środkach piorących, można nawet w szamponie do włosów delikatnych :) I ręcznie, nie w pralce, bo za to można pójść do piekła :)


Jak widać alpaki to urocze stworzenia, hoduje się je także z powodzeniem w Polsce, choć jeszcze nie na dużą skalę. Raczej jest to hodowla niszowa. Wykorzystywane są natomiast do terapii różnych schorzeń, bo kontakt z nimi wpływa pozytywnie na ludzką psychikę. Bardzo to więc sympatyczne i przydatne zwierzaki.

Moje dzieci chodziły w swetrach z przaśnej polskiej wełny od górali, ale nie robiłam im z nich czapek, ani swetrów noszonych na prawie gołe ciałko. Raczej były to swetro-kurtki. Alpaki choć nieporównywalnie delikatniejsza też bym im nosić nie kazała, jeśli miałaby mieć styczność z ich delikatną wówczas skórą. Ale kiedy oni byli mali, to takich włóczek u nas nie było, nawet mi się o nich nie śniło. Dzisiaj już mi się nie tylko śni, ale nawet mogę sobie robić piękne swetry i to ze 100% alpaki. W opisach wyrobów gotowych często czytam, że wyrób jest z alpaki, a jak się wczytać w skład to włókna tego jest niewiele. Ale hasło "alpaka" działa, bo to w końcu włókno zwane "wełną bogów", jako że nosili je inkascy królowie :) Więc do dzieła, niedługo chłodniejsze (NARESZCIE!) dni i czas zacząć myśleć o ciepłych swetrach z alpaki. Niekoniecznie dla dzieci. No chyba, że bardzo ktoś chce.

DODANE: W temacie alpak jeszcze. Gapa ze mnie okropna, bo nie napisałam wcale o jedynym gatunku włóczki alpakowej, którą mogę dzieciom ciut większym polecić. Także wrażliwcom. Mowa o royal alpace czyli najdelikatniejszym jej rodzaju, który stanowi zaledwie 1% całej produkcji alpakowej wełny. Ma takową w swojej ofercie chociażby jeden z moich ulubionych producentów czyli Zitron Atelier. Specjalnie dzisiaj jeszcze raz pomiziałam i stwierdzam, że to miodzio :) Jest rzeczywiście najdelikatniejsza.
DODANE kolejne :) : Szybka reakcja i wiadomości z pierwszej ręki, nie bezpośrednio, ale od Pana Zitrona - tak jak pisałam alpaki są hodowane także w Polsce i generalnie mogą być hodowane wszędzie. Jednak najlepsza gatunkowo wełna pochodzi od alpak żyjących tam, gdzie są bardzo duże różnice temperatur tj. np. -30 st/+30 st., a takie różnice są właśnie w peruwiańskich Andach. Biorąc pod uwagę zmieniający się u nas klimat może jesteśmy na dobrej drodze, żeby takie różnice temperatur też osiągnąć? Choć alpakę baaaardzo lubię, to chyba jednak aż takich zmian klimatycznych sobie nie życzę. Tropikalnego lata mam już powyżej kokardek i naprawdę z utęsknieniem czekam dnia, kiedy założę na siebie sweterek. Np, z alpaki, a co.

piątek, 21 sierpnia 2015

Luksusy blisko domu

Sezon wakacyjny jeszcze trwa, upały koszmarne chyba już za nami. Ciężko je znosiłam bardzo, bo ja z tych, co wolą sweter raczej założyć, niż się rozebrać jak do rosołu i nadal się pocić. Swoją drogą wiecie jaka jest etymologia tego sformułowania? Jak nie, to proszę bardzo poszerzyć wiedzę :) KLIK

Udało mi się w pięknych okolicznościach w końcu obfotografować bluzkę, którą zrobiłam sporo czasu temu. To jeden z wyrobów, który choć prosty zajął mi sporo czasu, a już na etapie robienia wzbudzał ciekawość wielu osób :) Najpierw zrobiłam go w częściach, do zszywania, wspomagając się wzorem z gazetki FAM. Robiłam chyba rozmiar M, albo S i po zszyciu stwierdziłam, że nie podoba mi się, że ramiona jakoś tak opadają, jest za szeroko. Rękawy były robione tradycyjnie, z wyrabianiem główki. Sprułam do pach, zrobiłam wszystko "na prosto". Zszyłam. Nie zgadzało mi się, rękaw jeden węższy, a drugi szerszy, Bóg jeden wie dlaczego. Taka mnie złość wzięła, że sprułam WSZYSTKO! I zrobiłam od nowa, na okrągło, od dołu, rękawy "metodą na c". I gra i buczy, jestem zadowolona. Miałam w sobie sporo determinacji, bo bardzo mi się ten i kolor i ta włóczka podobają.




Dane techniczne:
Wzór - bez wzoru, z głowy, na okrągło od dołu, minimalne zwężone w części od dołu do ramion, ramiona wyrabiane odwrotnością metody na c, dekolt rzędami skróconymi :)
Włóczka - Ella firmy Lang Yarns, 6 motków kolor 018
Druty - KP Cubics r. 4 - od jakiegoś czasu bardzo polubiłam te druty, robię na nich jakby ściślej.


A zdjęcia powstały podczas fantastycznego weekendu, jaki spędziłam w Goli Dzierżoniowskiej. Choć moje mieszkanie jest stosunkowo chłodne, to nawet w nim było mi jednak za gorąco. Postanowiliśmy wybrać się na dawno planowany wyjazd do SPA, aby pławić się w basenie i luksusie. Jakiś czas temu przygotowywałam dla jednego z takich obiektów prezentację ze zdjęć panoramicznych, baaaardzo mi się podobało, więc właśnie tam się wybraliśmy. Pewnie wiele osób będzie zaskoczonych, że ten piękny obiekt leży zaledwie 40 km od Wrocławia. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nigdzie nie natknęłam się na informacje o tym zamku, mimo że trochę mnie ten temat interesował swego czasu. 


Uroczysko 7 Stawów jest to naprawdę luksusowy hotel, wzorcowy ośrodek SPA L'Occitane, czyli znanej francuskiej marki, której produkty są oparte na naturalnych składnikach. Kosmetyki te przepięknie pachną i tym zjednują sobie moje serce, ale są dość drogie, co jednak mnie mocno ogranicza. W tym SPA wszystko jest "by l'Occitane". I wszystko jest drogie :) W każdym razie dla mnie, zwykłego śmiertelnika, który nie wygrał w totka, ani nie ma na koncie milionów. Pierwszy raz w takim miejscu byłam, mam nadzieję, że nie ostatni. Chociaż muszę przyznać, że dwa dni to maksymalny czas, jaki mogłabym w ten hedonistyczny sposób spędzić :)
Zamek jest renesansowy, odnowiony bardzo starannie. Bardzo lubię połączenie starych murów i nowoczesnego wzornictwa, a tak właśnie jest urządzony hotel. Oczywiście dużo zdjęć jest po prostu na stronie internetowej, pokażę tylko pokój, w którym mieszkaliśmy. Oczywiście zwraca uwagę pled i poduszki na łóżku. Zrobione z włóczki typu skarpetkowego, warkocze z 6 oczek, 2 oczka lewe, 6 oczek prawych, dół i brzeg francuzem :) Oczywiście robota maszynowa, ale dlaczego nie zrobić ręcznie? MonDu jest w tym mistrzynią, przy okazji pozdrawiam, jeśli do mnie zagląda :)



Zabiegi, którym się poddałam były bardzo przyjemnie, szczególnie zabiegi na twarz i masaż ciała. Rzeczywiście czułam się po tym błogo, a skóra wyglądała dobrze. No i te zapachy...
Nie korzystałam z saun, bo przy tych temperaturach jakoś mnie tam nie ciągnęło, ale wyobrażam sobie, że zimą musi być cudownie zjechać sobie windą w szlafroku i w kapciach na najniższy poziom, wygrzać się, a następnie po wstępnym schłodzeniu ciała przejść podziemnym korytarzem, który łączy hotel i budynek obok, na basen. Na tym basenie spędzałam sporo czasu, bo bardzo przyjemnie się w nim pływało, z drobnymi przerwami na jacuzzi. Drobnymi, bo po chwili było mi już za gorąco, więc znów chlup do wody. A ta wydawała się wtedy chłodniejsza. Żyć nie umierać!


Bardzo podobało mi się to, że między hotelem a basenem jest przejście pod ziemią. Teraz, latem, to nie jest tak przydatne, ale zimą czy po prostu w chłodniejsze dni, to super sprawa.



Oczywiście znalazł się czas na chwilkę relaksu przy drutach. Leżaczek, miły widok, drink wprawdzie bez parasolki, tu się oddycha...




sobota, 15 sierpnia 2015

Wiatr w żaglach

Zgodnie z zapowiedzią, dziś relacja z wakacji! Dla mnie ten post będzie pamiątką, a czytającym może umilę gorący dzień powiewem znad mazurskich jezior.

To był nasz pierwszy od naprawdę dawna wyjazd w inne niż Szklarska Poręba miejsce na urlop. Nie przestałam oczywiście Szklarskiej lubić, ale odmiana też się przydaje. Marek uwielbia wodę i wiatr, w takim właśnie połączeniu, więc decyzja dotycząca urlopu nie była specjalnie skomplikowana. Dla mnie to był absolutny żeglarski debiut, bo nie można liczyć kilku godzin w Urazie, na Odrze. Nastawiona była na miłe pływanie po jeziorach, w kontakcie z naturą, w ciszy i spokoju, choć aktywnie. Ale nie za bardzo :) Nie wszystko było zgodnie z moimi oczekiwaniami, ale.... Początkowo byłam tym wszystkim przerażona, ale teraz po powrocie mam już tylko dobre wspomnienia. Nieistotne stały się niedogodności związane z mocno ograniczoną przestrzenią jachtu, deszcz i wiatr już są przeszłością. Wspominam piękne widoki mazurskich jezior i miłą atmosferę wakacji. Przy obecnie panujących temperaturach wiatr jest fantastycznym wspomnieniem!

Kiedy zobaczyłam marinę w Giżycku, nie tę główną na jeziorze Niegocin, ale taką mniejszą na Kisajnie, to lekko zwątpiłam. Łódź przyklejona do łodzi, dużo ludzi, mało intymności. Albo raczej zero intymności. Wbrew pozorom lubię posiedzieć sama, oddalona od ludzi. Pewnie mnie o to nie podejrzewacie, he, he, szczególnie przy moim gadulstwie.


Po zobaczeniu wnętrza jachciku i zorientowaniu się, że będąc w środku nie można się wyprostować, pomyślałam sobie - "przecież to dwa tygodnie, dasz radę". Bo ja nie znoszę małych pomieszczeń, braku miejsca i przestrzeni. Tak mam. Mieszkam, bo zawsze tak właśnie chciałam, w wysokim mieszkaniu (prawie 4 metry), pokoje są duże i o nic się nie obijam. Tu miało być jakby zupełnie inaczej. Trochę wiedziałam na co się decyduję, a trochę mnie to może jednak zaskoczyło? Nie wiem, w każdym razie byłam lekko przerażona gdy na łódce znalazły się cztery osoby i czasami trudno im było się ruszyć...

Taki widoczek miałam po przebudzeniu. Od razu widać jaka pogoda :)

Zaczęło się pływanie. Najpierw Marek ćwiczył różne manewry, a ja się trochę nudziłam i przyswajałam słownictwo. Te ćwiczenia nie angażowały mnie nic a nic, więc nie bardzo mnie to zachwycało. Później już trochę pływaliśmy i już zostałam nieco zaangażowana i nawet przeżyliśmy trudną sytuację, podczas której pomagałam refować grota (!). Bóg mi świadkiem, wcześniej nawet takiego sformułowania nie słyszałam. Wiatr wiał mocno (przynajmniej w moim mniemaniu), przechyły były, spodobało mi się!


Tak, to naprawdę ja! Drugi dzień żeglowania po Mazurach, pozwolono, a wręcz wypchnięto mnie, bym chwyciła za rumpel i trzymała się określonego kierunku.

Generalnie pływaliśmy codziennie, pogoda na szczęście dopisywała, wiatr też. Pływaliśmy wyłącznie po Mazurach Północnych, poczynając od jeziora Kisajny, bo nad nim była nasza macierzysta marina, czyli Port Royal. Mieliśmy przepłynąć także kanałem na jezioro Niegocin, ale jakoś się nie złożyło, więc ta część Mazur będzie opływana innym razem.


Najczęściej nocowaliśmy w marinie, ale wybraliśmy się też na nazwane przeze mnie "nocowanie w krzakach" czyli gdziekolwiek przy brzegu, byle z daleka od ludzi. Wybraliśmy sobie jezioro Dobskie, bo tam jest zakaz korzystania z silników, rezerwaty przyrody itp. Wieczorem była burza, widoki piękne, kolacja na łódce, super.





Na łódce w wolnych od pływania chwilach oczywiście robiłam na drutach. Jeśli dobrze się przyjrzeć to na powyższym zdjęciu to widać. Nawiasem mówiąc koleżanka, która przyjechała w drugim tygodniu naszego pobytu, też chwyciła za druty, zachęcona moim "marynarzykiem", pokazanym w poprzednim poście. Znaczy się dzierganie jest zaraźliwie! Na szczęście nie jest niebezpieczne dla zdrowia, bo miałabym wyrzuty sumienia, a tak tylko było mi miło.

Na tym jeziorze jest Wyspa Kormoranów czyli Wysoki Ostrów, a przeze mnie nazywana po prostu Obsraną Wyspą, excusez le mot. Przepływając blisko niej czujemy się jak w zoo, nie tylko z powodu bliskości z rzadkim gatunkiem, ale także z powodu zapachu... Przepływaliśmy koło tej wyspy kilka razy, przy pięknej słonecznej pogodzie, ale także przy silnym wietrze i w deszczu. Sami i ze znajomymi.





Wodę bardzo lubię, wiatr nie jest chyba moim żywiołem, więc sterowanie jachtem specjalnie mnie nie pociąga. Mieliśmy nawet drobną scysję na ten temat. Mimo tego, próbowałam także sterowania, żeby przynajmniej rozumieć kiedy mówią o tych bajdewindach, baksztagach itp. No i żeby być pomocną, kiedy trzeba :) Lepiej sobie radzę przy "obsłudze" foka, no i przy nawigowaniu. Okazuje się, że jako córka geografa, przepraszam, geografki i kartografa, z czytaniem map nie mam zbyt dużych problemów. Żeby była jasność, ogólnie z geografii jestem zerem.

Zwracam uwagę na siniola na moim udku! Resztę siniaków przykryłam mapą, żeby nie straszyć. 
Nocowaliśmy też w Ogonkach, nad jeziorem Święcajty. Przycumowaliśmy przy pomoście należącym do smażalni ryb Sambor. Nie bez powodu o tym piszę. Jeśli będziecie w okolicy, to koniecznie musicie tam zawitać! Rybki pierwsza klasa, rosół z węgorza, zupa rakowa... Ale dla mnie hitem absolutnym były pierogi ze szczupakiem. Niebo w gębie, delikates i co tam jeszcze chcecie. Na samo wspomnienie mam lekki ślinotok.



A jeśli o jedzeniu mowa, to jeszcze wspomnę tylko, że dla mnie wakacje bez paprykarza szczecińskiego w puszce się nie liczą, więc oczywiście paprykarz musiał być. Spożyty nad jeziorem Mamry, gdzie nocowaliśmy nieopodal Mamerek. W domu mi nigdy nie smakował, ale w takich okolicznościach przyrody zawsze. I tym razem mnie nie zawiódł. Ciekawa jestem, czy też macie takie smaki?


Dla tych, którzy wytrzymali do końca jeszcze tylko kilka informacji, które mogą być przydatne. Być może osoby żeglujące po Mazurach to wiedzą, ale ja jakoś wcześniej nie doczytałam, że poza wynajęciem jachtu trzeba się liczyć z całkiem znacznymi kosztami dodatkowymi. Mówię tu o opłatach w marinach. Byłam nieprzyjemnie zaskoczona, że w ramach podstawowej opłaty, która w Port Royal wynosiła 5 zł od osoby, mogę korzystać z prądu, toalet i wyłącznie zimnej wody. Żeby wziąć ciepły prysznic, trzeba było wrzucić do automatu 10 zł (!), co pozwalało na 5 min. (!) przyjemności, natomiast jeśli chodzi o mnie, to trochę mało, żeby np. umyć głowę, położyć odżywkę itp. Irytujące. Nie wspomnę już o tym, że w całkiem przyzwoitych łazienkach nie było możliwości podłączenia się do prądu, żeby wysuszyć włosy czy w przypadku mężczyzn ogolić się. Na łódce nie wolno myć naczyń przy użyciu detergentów, więc jeśli chce się to zrobić w specjalnym pomieszczeniu, to płąci się 2 zł za 4 min. Można skorzystać z pralki (jak ktoś bardzo chce), kosztowało to chyba 5 zł. Nie korzystałam, więc niedokładnie pamiętam. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że to fanaberia, bo w końcu np. pod namiotami tego nie ma, ale chodzi mi o to, że jeśli jakieś udogodnienia są i w dodatku się za nie płaci, to dlaczego nie można z nich korzystać w pełni. Dodam, że był to nasz port macierzysty i dlatego płaciliśmy tylko 5 zł, "obce" osoby płaciły więcej, ale nie wiem ile.
Na łódce w marinie przydatną rzeczą są moim zdaniem korki do uszu. Tak, tak, to nie żart, Wieczorem kwitnie tam życie towarzyskie, co oczywiście jest fantastyczne dla uczestników biesiad, ale niekoniecznie dla szukających odpoczynku sąsiadów. Nie widzę jednak powodu, żeby komuś przeszkadzać w spędzaniu wakacji w ulubiony przezeń sposób, więc rozwiązanie proste - zatyczki w uszy i śpi się jak dziecko. W ciszy. Towarzysze podróży też nie przeszkadzają :)

Kolejna rzecz, o której warto pamiętać, to bezpieczeństwo podczas pływania. Obecnie niewielki jacht czy motorówkę może wynająć każdy. Nie są potrzebne do tego specjalne uprawnienia i naprawdę niektórzy są dość nieodpowiedzialni. Oczywiście powinno się znać podstawowe zasady locji, czyli wiedzy opisującej wody żeglowne z punktu widzenia poruszania się po nich. Choć generalnie nie jest chyba z tym najgorzej, to sami doświadczyliśmy kilku sytuacji mało bezpiecznych, bo płynący z naprzeciwka, albo z boku tych zasad specjalnie nie znał, albo coś mu się pomyliło. Trzeba uważać.



Najbardziej podobały mi się i najprzyjemniejszym są wspomnieniem chwile, gdy świeciło słońce, ale fajnie wiało, chlapała woda, a ja obserwowałam lecące tuż nad wodą kormorany. To taka pocztówka, którą zachowałam w pamięci. Wszystkie niedogodności poszły już w niepamięć i myślę nawet o kolejnym "rejsie".





Żeby nie było, że o drutach zapomniałam! Na łódce w wolnych od pływania chwilach oczywiście robiłam na drutach. Jeśli dobrze się przyjrzeć to na którymś zdjęciu to widać. Także kiedy przyjechali do nas znajomi i pływaliśmy we czwórkę dziergałam w trakcie pływania, bo moje obowiązki szotowe przejął kolega. Nawiasem mówiąc koleżanka też chwyciła za druty, zachęcona moim "marynarzykiem", pokazanym w poprzednim poście. Znaczy się dzierganie jest zaraźliwie! Na szczęście nie jest niebezpieczne dla zdrowia, bo miałabym wyrzuty sumienia, a tak tylko było mi miło.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Etykiety

alize flower alpaca alpaka Alta moda Alpaca Lana Grossa komin otulacz Aniversario Artesano audiobook Ayatori bamboo fine bambus Batik bawełna bawełna anilux bawełna turkusowy beret biżuteria Boo Knits bouclé Bransoletka Caprice bransoletki z koralików bransoletki z koralików Toho Bretania Brushed Lace Candombe cascade yarns Cereza champagne chevron chiagoo Chorwacja chusta na drutach chusta na szydełku Cleopatra Wrap color affection czapka czapka na drutach Czesław Miłosz delicious delight dodatki na drutach dodatki na szydełku donegal Dream team dreiklang drops Drutozlot druty e-dziewiarka Ella Elton entrelac extra klasse fair island Feng Shui filigran Zitron Filisilk frędzle ginkgo granny square greina Hania Maciejewska himalaya kasmir Impressionist Sky islandzkie swetry lopi Jaipur Hat jedwab bourette jedwab traumseide jedwabny sweter Justyna Lorkowska kardigan Karkonosze kaszmir kelebek bawełna motylek kid seta Gepard Kid Silk kiddy's mohair ISPE kitchener Knit Pro Knitting for Olive kocyk dla dziecka kolczyki kolczyki rivoli Swarovski kolory Koniec świata kot książki lace Lace Lux Lana Grossa Lanesplitter skirt Lang Yarns len letni sweter na drutach loden macooncolor Malabrigo Manos Marte Matisse Blue mechita merino Merino 400 Lace Color merino sweter szary męski sweter mille colori baby mille colori big missoni mohair Mohair by Canard mural Muzyka narzęzia nauka Normandia Noro Ochre organico Out of Darkness Pan tu nie stał panda Pat Metheny patina Persia Pięćdziesiąt twarzy Greya Piosenka o końcu świata piórkowy sweter Playa podróże Pokoje pod Modrzewiem powidła Praga próbka przelicznik jednostek przepisy przędzenie rękawy Rios Riva rivoli rzędy skrócone seidenstrasse shadow wraps skarpetki na drutach sklep Makunki Sock sock Malabrigo soft bamboo Solare Mondial spotkania dziewiarek spódnica na drutach storczyki Storm street chic surf Swarovski sweet dreams sweter na drutach sweter na drutach z mohairu Szal Citron szal estoński szal na drutach Szklarska Poręba Szklarska Poręba Karkonosze sznurek bawełniany sznury szydełkowo-koralikowe szydełko szydełko tunezyjskie Światowy Dzień Dziergania w Miejscach Publicznych techniki Toho triologie Turner tutorial tweed Twins Campolmi Vaa wakacje wełna Wenecja Whales Road Wilno włóczka na szal włóczka ręcznie farbowana wnętrza Wrocław wykończenia zagroda zamówienie Zapach Trzcin ZickZack zitron

Translate