Tak się jakoś składa, że znowu piszę o dziewiarskim spotkaniu tym razem dość zaskakującym dla mnie samej. Na fejsbukowej grupie zdjęcia pięknych sukienek pokazywała pewna Anna. Sukienki przyciągały wzrok, a nosząca je kobieta zachwycała stylem, figurą i ogólnie bardzo mi się spodobała. Później jakoś wyszło, że mieszka w młynie. Jakim znowu młynie? - zaczęłam drążyć i nawet filmik znalazłam, z którego się dowiedziałam, że Anna i jej mąż Paweł kupili stary
młyn Jędrów niedaleko Kielc, wyremontowali go, co brzmi jakoś banalnie, bo to ciężka praca była, która trwała kilka lat. I tak powstał dom, przez który płynie rzeka. Nabrałam wielkiej ochoty, żeby ten dom zobaczyć i nawet zaproponowałam mojemu Markowi, żebyśmy zrobili sobie wycieczkę i tam pojechali.
Tak się jakoś złożyło, że Anna postanowiła zrobić nieformalne spotkanie u siebie i zaprosiła na nie sporo dziewczyn z całej Polski. Oczywiście i ja tam byłam i przepyszną nalewkę z kwiatów bzu, piłam. I jeszcze z malin. I jeszcze jakąś :) Ale przede wszystkim spotkałam super babki!
Pogoda została chyba specjalnie zamówiona! Choć to przecież połowa października, ciepło było i słońce przepięknie podkreślało złoto jesiennych liści.
Miejsce przepiękne, otoczenie malownicze, a wnętrze z klimatem. Na najniższej kondygnacji, a jest ich chyba cztery, naprawdę płynie rzeka, porusza turbiną (chyba to się tak nazywa) i produkuje prąd.
Po tym niezwykłym domu, oprowadzała nas jego niezwykle gościnna gospodyni, pokazując różne zakamarki, pełne niezwykłych przedmiotów, o bliżej mi nieznanym zastosowaniu. Różne teoretycznie rupiecie nadają temu miejscu szczególnego charakteru.
Ale co najistotniejsze, dom został opanowany przez zaproszone na spotkanie dziewiarki! Wszystkie miejsca - balkon, kanapa, stoły, zostały zajęte. Dziewczyny cieszyły się swoim towarzystwem, rozmawiały oczywiście o włóczkach, chwaliły się swoimi dziełami, podziwiały wyroby innych, przymierzały sweterki i szale, dzieliły się umiejętnościami.
Nie zabrakło też pyszności! Osobiście nie zapomnę pasztetu z koźliny upieczonego na tę okazję przez gospodynię czyli Anię oraz nalewki z kwiatów bzu, również jej autorstwa. Były także ciasta, pyszny żurek z kiełbasą, który jadłyśmy na zewnątrz, przygrzany na ognisku, a liście z drzew leciały nam do talerzy, co dodawało temu posiłkowi uroku! Trzeba było jednak uważać, co znajduje się w garnku, bo można było również trafić na farbującą się włóczkę...
|
zdjęcie od Sanderke, dziękuję! |
Ani i Pawła dom jest też otwarty dla czworonogów. Sami mają koty i psa, a jeszcze przyjechały kolejne. Były również atrakcją :) W każdym razie dla mnie, bo w domu aktualnie zwierząt nie mam. Motyl też był!
Jestem z wyjazdu bardzo, bardzo zadowolona! Dziękuję przede wszystkim Ani, ale także wszystkim dziewczynom, które przyjechały by razem spędzić ten wspaniały weekend. Mam nadzieję, że jeszcze powtórzymy takie spotkania :)
W niedzielę rano spełniłam też swoje marzenie, dość nieoczekiwanie i to także było wspaniałe. Powiem tak, był Zlot Czarownic, to i latałam nad Łysą Górą :), ale nie na miotle tylko na motoparalotni! A zawdzięczam to ekipie naszych Mistrzów Świata czyli Jarkowi Balcerzewskiemu, z którym leciałam i było to absolutnie niezapomniane, i Magdalenie Kłoss, pięknej dziewczynie, która z absolutnym spokojem pomagała nam się do lotu przygotować :) Obojgu dziękuję, o zobowiązaniu pamiętam :)
Warto było unieść się nad ziemią, żeby zobaczyć to, co widziałam, a czego niestety nie umiem pokazać na zdjęciach :) Szkoda było czasu zresztą na fotografowanie, wolałam podziwiać absolutnie niezapomniane widoki.