Do pensjonatu poza "normalnymi" gośćmi od czasu do czasu przyjeżdżają także bratnie dusze, znaczy się dziewiarki. Trochę ich już u mnie było, jedne na dłużej, inne na krócej. Nie mam tu na myśli oczywiście spotkań, których na razie było niewiele, bo raptem trzy i mam niedosyt. Ale nie o tym mam teraz pisać :) Otóż jak przyjeżdżają dziewiarki, to oczywiście o włóczkach się rozmawia, robi się razem na drutach, inspiruje wzajemnie i uczy się zazwyczaj jedna od drugiej czegoś nowego. I ja to uwielbiam!
Na początku jesieni była u mnie Magda z mężem, a w weekend przyjechała jeszcze inna Magda z rodzinką i tak wieczorem sobie siedziałyśmy i trajkotałyśmy, a tu nagle ta druga Magda przyniosła sweter. Prawdę mówiąc jak już sweter według tego wzoru nie raz widziałam, ale jakoś mnie nie uwiódł. Ale jak to w życiu bywa, na uwiedzenie też musi być czas odpowiedni i to był właśnie ten moment. Magda swoją wersję zrobiła z połączenia Mechity i moherku z jedwabiem - efekt był taki, że mi mowę na chwilę odjęło (a to coś znaczy!), po czym ochoczo rzuciłyśmy się we trzy do mojego magazynku, żeby dobierać i mieszać kolory. Okazało się to ponad moje siły, bo możliwości jest wiele i dają zupełnie różne efekty, a jeden piękniejszy od drugiego.
Ostatecznie zrobiłam swoją wersję
Love Note z farbowanej przeze mnie włóczki merino typu singiel, którą lada moment można będzie kupić w moim sklepie, a może kiedy to czytacie, to już tam jest :) EDIT - Jest
KLIK !Połączyłam ją z
moherkiem z Mohair by Canard, którego kolor mnie urzekał, ale samodzielnie był zupełnie nie mój. W połączeniu zarówno jedna, jak i druga włóczka zyskała nowy wymiar i po prostu mnie zachwycił efekt. Tak, tak, zero skromności! Ale szczera jestem, a nie skromna.
I tak się jeszcze złożyło, że przyjechała kolejny raz, kolejna dziewiarka czyli Wiola, która już raz robiła mi zdjęcia czerwonego swetra i chusty testowanej dla Asji Janeczek. I miałam to szczęście, że akurat też chciała zrobić zdjęcia dla siebie, więc się wdrapałyśmy na Wysoki Kamień, żeby złapać zachodzące słońce. Efekty można zobaczyć nie tylko u mnie, ale także u Wioli, koniecznie zajrzyjcie, bo jest co podziwiać
KLIK! Zdjęcia piękne i bardzo za nie dziękuję.
A jeśli chodzi o sweter, to okazał się być projektem nie tylko niezwykle pobudząjącym wyobraźnię, ale także szybkim w wykonaniu (druty r. 6!) i mało włóczkochłonnym. Trudno uwierzyć, ale na swój zużyłam ok. 1,5 motka mojej farbowanej włóczki, plus trzy i troszkę moherku. Zostało mi tyle jeszcze, że chyba czapka mi wyjdzie. Zdjęcia były robione jeszcze przed praniem i uczciwię mówię, że sweter się sporo wyciągnął - oczywiście z pośpiechu i chęci natychmiastowego zrobienia tego swetra, próbki nie zrobiłam! Musiałam po praniu skrócić jeszcze zarówno korpus, jak i rękawy. Robiłam chyba rozmiar M, a lepiej byłoby S. W oryginalnym opisie sweterek jest krótszy i ma dłuższy od przodu tył modelowany rzędami skróconymi. Ja jednak takiego efektu nie lubię, wolałam taką luźniejszą, ale normalnej długości wersję.
Sweter na karczku ma spore ażurowe dziury, więc trzeba pod niego nosić jakiś topik, żeby nie świecić zbytnio kobiecymi wdziękami, no chyba że ktoś lubi, to oczywiście można. Na zdjęciu mam tylko cielisty biustonosz i też dało radę, nie jest źle.
Zdjęcia robiłyśmy aż do zachodu słońca ze sporym poświęceniem, bo wiał przeokrutny wiatr, który nam nie ułatwiał zadania. Muszę jednak przyznać, że był to wspaniale spędzony czas i ogromna przyjemność! Na kolejnych zdjęciach kolory są tym zachodem już mocno przekłamane, ale podobają mi się i nie zawaham się ich pokazać :) Nie po to wymarzłam, żeby je w komputerze trzymać!
I na koniec moje ulubione zdjęcia z backstage'u :)