wtorek, 8 listopada 2016

Makunka o świcie

Z chorwackim rejsem właściwie żegnaliśmy się na wyspie Cres, przy brzegu której spędziliśmy przedostatnią noc. Rankiem, naprawdę RANKIEM, zaraz po wschodzie słońca, Marek zrobił mi zdjęcia w swetrze zrobionym tuż przed wyjazdem. Zdjęcia są unikatowe naprawdę, bo ja "nie mam ciekawości do wschodu słońca" - tak zawsze mawiała moja Mama i ja też tak mam. Są to więc moje pierwsze zdjęcia zrobione o tak barabarzyńskiej porze latem. No bo zimą to wiadomo, wschody słońca zaskakują nas nawet w pracy. Ale latem? W czasie wakacji? No bez przesady... Jednak warto było wstać tak wcześnie, bo naprawdę okoliczności przyrody były niezwykłe :)

Sweter cieplutki, zrobiony błyskawicznie na podstawie wzoru z gazetki FAM nr 236. W gazetce jest jednak krótki, w długości jaka nijak się ma do moich potrzeb i upodobań. Przedłużyłam go więc do normalniejszych wymiarów i noszę chętnie.
Dane techniczne:
Włóczka Celine kolor 24, 8 albo 9 motków... znowu nie pamiętam dokładnie.
Druty 7 i 3,5 - korpus swetra jest robiony podwójną nitką, natomiast rękawy i ściągacze na 3,5.

O Chorwacji będą jeszcze wpisy, to jeszcze nie koniec :) Chciałam po prostu pokazać ten sweter, więc pominęłam ważny kawałek podróży, ale o nim nie zapomniałam. Bardzo mnie teraz zajmują różne sprawy i nie mam czasu pisać, a już z pewnością robić nowych zdjęć, więc nie mogę się podzielić moimi nowymi dokonaniami. Są one zresztą niezbyt duże. Dlatego cały czas bazuję jeszcze na letnich zapasach. Ale tak sobie myślę, że trochę tych cieołych wspomnień jesienią się jednak przydaje. Człowiek w końcu po to jedzie na urlop, żeby naładować akumulatory na cały rok.

niedziela, 16 października 2016

Malowany motek

Jako dziecko uwielbiałam oglądać filmy o podróżach. Oczywiście było w nich mnóstwo interesujących rzeczy, ale też przypomniało mi się, że bardzo mnie ciekawiło wykonywanie batików, które czasami w takich filmach pokazywano. Wspomnienie to wróciło ponieważ na fejsie znalazłam informację o organizowanym kursie tej właśnie techniki. Przed oczyma stanęły obrazki z oglądanych reportaży, piękne tkaniny, bajeczne kolory. Kurs był organizowany w niedzielę, więc w końcu mogłam w nim uczestniczyć. Tak się bowiem składa, że większość interesujących mnie rzeczy tego typu odbywa się w środku tygodnia w okolicy godziny 17, więc mogę o nich pomarzyć. Naprawdę potrzebowałam chwili kompletnego oderwania się od spraw dnia codziennego!

Cóż mogło być tematem mojego pierwszego batiku? Oczywiście to, co w głowie mi siedzi nieustannie.

Najpierw namalowałam obrazek woskiem

Następnie wypełniłam go kolorami.
Po wypłukaniu usunęłam wosk
I - tadam! - malowany motek gotowy!

Mój pierwszy batik, z którego jestem bardzo zadowolona, zawiśnie zapewne w sklepie, jako dekoracja :) Jako że miałam jeszcze trochę czasu, a efekt mnie zachęcił do dalszej pracy, stworzyłam jeszcze jeden.

Obrazek pasuje mi do tych eleganckich gumowych rękawiczek :)

Zajęcia odbyły się w pracowni Materia Fab Lab, na ul. Osobowickiej 19. To miejsce, gdzie organizowane są różne zajęcia, naprawdę można znaleźć coś dla każdego - od szycia po stolarstwo :) W arkana techniki batiku wprowadzała nas Jagoda Nowak, sympatyczna absolwentka wrocławskiej ASP na co dzień zajmująca się szkłem. 

Spotkałam się też tam całkiem niespodziewanie z koleżanką z liceum. Nie widziałyśmy się sto lat, więc fajnie było razem pobyć. Mam nadzieję na szybkie kolejne spotkanie :) To Marta właśnie jest autorką zdjęć, dzięki którym mogę się pochwalić efektami mojej dzisiejszej rozrywki.

czwartek, 13 października 2016

Trzy razy turkus

Dobra, pewnie już trochę znudzeni jesteście moimi wakacjami - ja nie! Ciągle się energetyzuję wspomnieniami:) Ale dla tych, co myślą, że ja już całkiem druty porzuciłam, spieszę z zapewnieniem, że nie. Nie mam tylko czasu nowych zdjęć zrobić. Ale mam jeszcze cały czas niewielki zapas z Chorwacji, więc się podzielę. Oczywiście w kontekście podróży!

Wcześniej pisałam, że w Zadarze zostaliśmy dłużej ze względu na sztorm. Kiedy wypłynęliśmy na morze, w końcu poczuliśmy mocniejszy wiatr, bujanie na falach i tym podobne przyjemności. Generalnie na morzu to raczej normalne, ale właśnie te fale są przyczyną osławionej morskiej choroby. Mnie po prostu zmogła totalna senność, nie do opanowania i choć ominęły mnie przez to piękne widoki i fajna przygoda, to przynajmniej nie czułam się źle. Niektórzy jednak na pokładzie zielenieli troszeczkę. Jednak byli dzielni :)
O ile na pokładzie jakoś daje się przetrwać takie bujanie, to jeśli ktoś się znajduje pod pokładem, to rzuca tam okrutnie. Trzeba uważać i chronić się przed ewentualnymi zderzeniami z otoczeniem :) Tak się też stało, że jeden z kolegów dość niefortunnie uderzył się w stopę i trzeba było skonsultować to z lekarzem. 
Po kontakcie z ubezpieczycielem okazało się, że musimy zawinąć do brzegu, do niebranej wcześniej pod uwagę miejscowości. Nie żałuję nic a nic, bo była bardzo ładna, a przy okazji szybciutko przebrałam się w nową bluzkę, specjalnie w celu sfotografowania na tle chorwackich błękitów zabraną.


Z tą bluzką to jest cała historia. Włóczka, z której jest zrobiona to mieszanka bawełny i jedwabiu, w nieznanych proporcjach, raczej z przewagą bawełny. Kupiłam ją chyba z 5 lat temu przez serwis aukcyjny, jako jedną z pierwszych po dłuuuugiej przerwie nierobienia na drutach. Zrobiłam bluzeczkę wg wzoru Efci, pierwszy raz w życiu bezszwowo i od góry. Przypominam - jakieś 5 lat temu. Ale tej bluzki nie nosiłam. Może raz ubrałam. Jakoś nie leżała mi. Więc ponad rok temu ją sprułam. I na Mazurach robiłam z niej jakąś banalnie prostą, nową. Ale mi się nie podobała, więc... ją sprułam. Do szału mnie doprowadzało, że tak leży, a kolor ładny. I postanowiłam spróbować nowej dla mnie techniki wyrabiania główki rękawa, z książki Refined Knit. Nie robiłam dokładnie wg wzoru o nazwie Idril, bo nie chciało mi się męczyć przy licznych warkoczach na korpusie, nie wiedząc, czy efekt nowej techniki mnie zadowoli. Na zdjęciach tej główki nie widać, bo mimo tak szlachetnego składu nie myślałam o niczym innym, jak tylko o tym, żeby ją w końcu zdjąć, bo słońce nie odpuszczało ani na chwilę. Wzór jednak na pewno powtórzę, już zgodnie z oryginalnym pomysłem.

Jeśli zaglądają do mnie osoby, które jednak chcą zobaczyć lub przypomnieć sobie kawałeczek Chorwacji, to proszę bardzo, kilka kolejnych fotek z Veli Losinj.


poniedziałek, 10 października 2016

Kapelusze kupujemy w Zadarze

Nic tak nie motywuje mnie do napisania kolejnego posta, jak pytania "na żywo" o to kiedy będzie coś nowego :) Sprawia mi to zawsze dużo radości i jest dowodem, że ktoś tu naprawdę zagląda. Co więcej, że ktoś to czyta i kogoś to interesuje. 

Ponieważ były osoby, które jasno dały mi do zrozumienia, że temat moich chorwackich wakacji je interesuje, to jeszcze trochę nim pomęczę, no i sama pooglądam sobie zdjęcia, które mi przypominają ten wspaniały czas. Szczególnie teraz, kiedy pogoda nas nie rozpieszcza i trochę nie wpisuje się w stereotyp "złotej polskiej jesieni", którą osobiście uwielbiam.

Ostatnio było o Szybeniku. Teraz będzie o innym chorwackim mieście. Mniej urokliwym od Szybenika, ale wartym zobaczenia. Podobno w przewodnikach stawiane jest na równi z Dubrownikiem i Wenecją. Tu bym polemizowała, ale na szczęście o gustach się podobno nie duskutuje.

Przed samym portem w Zadarze pierwszy raz w życiu zobaczyłam pływające miasto. Nie powiem, zrobił ten statek na mnie wrażenie, choć nie miałabym chyba ochoty takim płynąć. 


Zadar przyjął nas bardzo gorąco, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Żar lał się z nieba, było prawie 40 stopni Celsjusza - jak dla mnie koszmar. Chodząc po mieście szukaliśmy cienia i odrobiny ochłody np. w klimatyzowanej knajpce. Ale po wyjściu z takiego miejsca miało się wrażenie, że powietrze jest jeszcze cięższe, więc właściwie to nic, tylko paść na ziemię i płakać. Choć zazwyczaj fotografuję otoczenie,  to jednak bardzo chciałam mieć pamiątkowe zdjęcia. Wyglądało to jednak mniej więcej tak, że stawałam na chwilę, usiłowałam się uśmiechnąć, Marek robił zdjęcie, ja uciekałam do cienia. Coś tam się jednak udało zrobić. W końcu trzeba mieć co pokazać, żeby udowodnić, że się bywa w fajnych miejscach:) Żelazne punkty do zobaczenia w Zadarze to kosciół św. Donata, katedra św. Anastazji, kościół św. Marii i rzymskie forum. Byłam, widziałam :)


Kościół św. Donata, przy którym zdjęcia robią sobie chyba wszyscy, pochodzi z IX wieku i jest najbardziej znanym zabytkiem Zadaru. 


Ja tak mam, jak jest gorąco, żyć się nie chce. W głowę paliło mocno, więc...


kupiliśmy sobie kapelusze! Targowaliśmy się trochę ze sprzedawcą, głównie dla śmiechu. Cenę osiągnęliśmy niezłą, tylko później mieliśmy niewielki dysonans pozakupowy, gdy okazało się, że na obrzeżach miasta można było kupić taniej. Nie zmieniło to faktu, że dzięki kapeluszom było trochę lepiej, a i pamiątkę z Zadaru mamy fajną :) 


Na wąskich uliczkach oczywiście mnóstwo turystów. Zwracają uwagę chodniki wyłożone białym kamieniem, wygładzone przez wieki. Dosłownie błyszczą, tak są wypolerowane przez miliony przechodniów. Przebieg uliczek wytyczali jeszcze Rzymianie.


W miejscach, w których jest wielu turystów zawsze oferowane są pamiątki. Moją uwagę znowu przyciągnęły te, dość specyficzne. Ciekawe dlaczego?


Jadąc do Chorwacji miałam w planach kulinarnych zjedzenie ośmiorniczek :) Nigdy ich wcześniej nie jadłam, słyszałam, że dobre. Szukaliśmy trochę, w końcu znaleźliśmy. Było smacznie, oprócz ośmiorniczek jeszcze kalmary, ale te jadłam już wcześniej. Marek jadł stek z tuńczyka. Knajpka przyjemna, mimo tego że w centrum, to jednak dość kameralna.


Niestety okazało się, że najprawdopodobniej na ośmiornice jestem uczulona. Dostałam przedziwnej wysypki na nogach. Spróbuję ośmiorniczek jeszcze kiedyś, może w takim czasie, gdy trochę mniej eksponuje się łydki, by przekonać się, czy reakcja się powtórzy. Po tygodniu stosowania leków antyalergicznych, wapna itd. przeszło :)

Wieczorem upał odpuścił, więc wróciliśmy na Stare Miasto i już bez pośpiechu poszwędaliśmy się jeszcze trochę.


Miejsca niby te same, a jednak wieczorem, pięknie oświetlone, no i w chłodniejszym otoczeniu, choć gorącej atmosferze, wyglądały zupełnie inaczej.


Na wieżę oczywiście weszliśmy, piękny z niej widok, ale niestety wieczorne zdjęcia bez statywu mało udane, więc nie będę ich pokazywać.

Tak się złożyło, że zamiast stać w Zadarze jedną noc, zostaliśmy na dwie, bo sztorm się zrobił na Adriatyku i generalnie nie można było wypłynąć. Był więc jeden, nieprzewidziany dzień postoju i odpoczynku. Też dobrze. Przydał się. Kolejnego dnia wieczorem wybraliśmy się jeszcze podziwiać zachód słońca, który ponoć tutaj należy do najpiękniejszych. Było naprawdę bardzo ładnie.

Kiczowate widoczki, które wszyscy uwieczniali, by tak jak ja wracać do nich w dzień choćby  taki jak dzisiejszy, gdy za oknem pada deszcz i chorwackie słońce wydaje się być jakąś abstrakcją. Swoją drogą, to uważam, że zachody słońca nad Bałtykiem są i tak najpiękniejsze :)

Ciekawostką na nadbrzeżu są wmurowane w brzeg organy. Cały bajer polega na tym, że wpływająca w szczeliny woda, wydobywa z tych szczelin dźwięk i ma się wrażenie, że to morze gra. Maleńki fragment tego "koncertu", nagrany komórką możecie usłyszeć, przy okazji widać jaki  tam panuje rwetes.



Foto: Shutterstock
Zaraz obok jest też instalacja "Pochwała słońca". Jej częścią jest wielka szklana tafla, która działa jak bateria słoneczna. W ciągu dnia kumuluje energię, by wieczorem rozbłysnąć wieloma barwami, ku uciesze wielu, naprawdę wielu osób, które tu przychodzą podziwiać te wszystkie cudowności.

zdjęcie: Basia albo Radek
Piszę trochę, mniej lub więcej o miejscach, które odwiedzaliśmy, ale przecież w czasie w tych miejscach są także ludzie. Od tego, jacy są często zależą również nasze wspomnienia. W marinie, gdzie nocowaliśmy, obok nas stał jacht z Wenecjanami :) Zrobili na nas miłe wrażenie, szczególnie jednen z panów, w wieku raczej już wczesnoemeryckim, który udostępnił bez proszenia wędkę Stasiowi. Staś, to pięcioletni syn naszego kapitana. Chłopczyk był tym oczarowany, szczególnie gdy udało mu się złowić pierwszą w jego życiu rybkę! Na szczęście nie przywiązał się do niej jakoś szczególnie, ale mi to wspomnienie jego szczęścia pozostanie właśnie jako jedno z najmilszych z Zadaru. Choć on pewnie już o tym nie pamięta :)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Etykiety

alize flower alpaca alpaka Alta moda Alpaca Lana Grossa komin otulacz Aniversario Artesano audiobook Ayatori bamboo fine bambus Batik bawełna bawełna anilux bawełna turkusowy beret biżuteria Boo Knits bouclé Bransoletka Caprice bransoletki z koralików bransoletki z koralików Toho Bretania Brushed Lace Candombe cascade yarns Cereza champagne chevron chiagoo Chorwacja chusta na drutach chusta na szydełku Cleopatra Wrap color affection czapka czapka na drutach Czesław Miłosz delicious delight dodatki na drutach dodatki na szydełku donegal Dream team dreiklang drops Drutozlot druty e-dziewiarka Ella Elton entrelac extra klasse fair island Feng Shui filigran Zitron Filisilk frędzle ginkgo granny square greina Hania Maciejewska himalaya kasmir Impressionist Sky islandzkie swetry lopi Jaipur Hat jedwab bourette jedwab traumseide jedwabny sweter Justyna Lorkowska kardigan Karkonosze kaszmir kelebek bawełna motylek kid seta Gepard Kid Silk kiddy's mohair ISPE kitchener Knit Pro Knitting for Olive kocyk dla dziecka kolczyki kolczyki rivoli Swarovski kolory Koniec świata kot książki lace Lace Lux Lana Grossa Lanesplitter skirt Lang Yarns len letni sweter na drutach loden macooncolor Malabrigo Manos Marte Matisse Blue mechita merino Merino 400 Lace Color merino sweter szary męski sweter mille colori baby mille colori big missoni mohair Mohair by Canard mural Muzyka narzęzia nauka Normandia Noro Ochre organico Out of Darkness Pan tu nie stał panda Pat Metheny patina Persia Pięćdziesiąt twarzy Greya Piosenka o końcu świata piórkowy sweter Playa podróże Pokoje pod Modrzewiem powidła Praga próbka przelicznik jednostek przepisy przędzenie rękawy Rios Riva rivoli rzędy skrócone seidenstrasse shadow wraps skarpetki na drutach sklep Makunki Sock sock Malabrigo soft bamboo Solare Mondial spotkania dziewiarek spódnica na drutach storczyki Storm street chic surf Swarovski sweet dreams sweter na drutach sweter na drutach z mohairu Szal Citron szal estoński szal na drutach Szklarska Poręba Szklarska Poręba Karkonosze sznurek bawełniany sznury szydełkowo-koralikowe szydełko szydełko tunezyjskie Światowy Dzień Dziergania w Miejscach Publicznych techniki Toho triologie Turner tutorial tweed Twins Campolmi Vaa wakacje wełna Wenecja Whales Road Wilno włóczka na szal włóczka ręcznie farbowana wnętrza Wrocław wykończenia zagroda zamówienie Zapach Trzcin ZickZack zitron

Translate