Nic tak nie motywuje mnie do napisania kolejnego posta, jak pytania "na żywo" o to kiedy będzie coś nowego :) Sprawia mi to zawsze dużo radości i jest dowodem, że ktoś tu naprawdę zagląda. Co więcej, że ktoś to czyta i kogoś to interesuje.
Ponieważ były osoby, które jasno dały mi do zrozumienia, że temat moich chorwackich wakacji je interesuje, to jeszcze trochę nim pomęczę, no i sama pooglądam sobie zdjęcia, które mi przypominają ten wspaniały czas. Szczególnie teraz, kiedy pogoda nas nie rozpieszcza i trochę nie wpisuje się w stereotyp "złotej polskiej jesieni", którą osobiście uwielbiam.
Ostatnio było o Szybeniku. Teraz będzie o innym chorwackim mieście. Mniej urokliwym od Szybenika, ale wartym zobaczenia. Podobno w przewodnikach stawiane jest na równi z Dubrownikiem i Wenecją. Tu bym polemizowała, ale na szczęście o gustach się podobno nie duskutuje.
Przed samym portem w Zadarze pierwszy raz w życiu zobaczyłam pływające miasto. Nie powiem, zrobił ten statek na mnie wrażenie, choć nie miałabym chyba ochoty takim płynąć.
Przed samym portem w Zadarze pierwszy raz w życiu zobaczyłam pływające miasto. Nie powiem, zrobił ten statek na mnie wrażenie, choć nie miałabym chyba ochoty takim płynąć.
Zadar przyjął nas bardzo gorąco, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Żar lał się z nieba, było prawie 40 stopni Celsjusza - jak dla mnie koszmar. Chodząc po mieście szukaliśmy cienia i odrobiny ochłody np. w klimatyzowanej knajpce. Ale po wyjściu z takiego miejsca miało się wrażenie, że powietrze jest jeszcze cięższe, więc właściwie to nic, tylko paść na ziemię i płakać. Choć zazwyczaj fotografuję otoczenie, to jednak bardzo chciałam mieć pamiątkowe zdjęcia. Wyglądało to jednak mniej więcej tak, że stawałam na chwilę, usiłowałam się uśmiechnąć, Marek robił zdjęcie, ja uciekałam do cienia. Coś tam się jednak udało zrobić. W końcu trzeba mieć co pokazać, żeby udowodnić, że się bywa w fajnych miejscach:) Żelazne punkty do zobaczenia w Zadarze to kosciół św. Donata, katedra św. Anastazji, kościół św. Marii i rzymskie forum. Byłam, widziałam :)
Kościół św. Donata, przy którym zdjęcia robią sobie chyba wszyscy, pochodzi z IX wieku i jest najbardziej znanym zabytkiem Zadaru.
Ja tak mam, jak jest gorąco, żyć się nie chce. W głowę paliło mocno, więc...
kupiliśmy sobie kapelusze! Targowaliśmy się trochę ze sprzedawcą, głównie dla śmiechu. Cenę osiągnęliśmy niezłą, tylko później mieliśmy niewielki dysonans pozakupowy, gdy okazało się, że na obrzeżach miasta można było kupić taniej. Nie zmieniło to faktu, że dzięki kapeluszom było trochę lepiej, a i pamiątkę z Zadaru mamy fajną :)
Na wąskich uliczkach oczywiście mnóstwo turystów. Zwracają uwagę chodniki wyłożone białym kamieniem, wygładzone przez wieki. Dosłownie błyszczą, tak są wypolerowane przez miliony przechodniów. Przebieg uliczek wytyczali jeszcze Rzymianie.
W miejscach, w których jest wielu turystów zawsze oferowane są pamiątki. Moją uwagę znowu przyciągnęły te, dość specyficzne. Ciekawe dlaczego?
Jadąc do Chorwacji miałam w planach kulinarnych zjedzenie ośmiorniczek :) Nigdy ich wcześniej nie jadłam, słyszałam, że dobre. Szukaliśmy trochę, w końcu znaleźliśmy. Było smacznie, oprócz ośmiorniczek jeszcze kalmary, ale te jadłam już wcześniej. Marek jadł stek z tuńczyka. Knajpka przyjemna, mimo tego że w centrum, to jednak dość kameralna.
Niestety okazało się, że najprawdopodobniej na ośmiornice jestem uczulona. Dostałam przedziwnej wysypki na nogach. Spróbuję ośmiorniczek jeszcze kiedyś, może w takim czasie, gdy trochę mniej eksponuje się łydki, by przekonać się, czy reakcja się powtórzy. Po tygodniu stosowania leków antyalergicznych, wapna itd. przeszło :)
Wieczorem upał odpuścił, więc wróciliśmy na Stare Miasto i już bez pośpiechu poszwędaliśmy się jeszcze trochę.
Miejsca niby te same, a jednak wieczorem, pięknie oświetlone, no i w chłodniejszym otoczeniu, choć gorącej atmosferze, wyglądały zupełnie inaczej.
Na wieżę oczywiście weszliśmy, piękny z niej widok, ale niestety wieczorne zdjęcia bez statywu mało udane, więc nie będę ich pokazywać.
Tak się złożyło, że zamiast stać w Zadarze jedną noc, zostaliśmy na dwie, bo sztorm się zrobił na Adriatyku i generalnie nie można było wypłynąć. Był więc jeden, nieprzewidziany dzień postoju i odpoczynku. Też dobrze. Przydał się. Kolejnego dnia wieczorem wybraliśmy się jeszcze podziwiać zachód słońca, który ponoć tutaj należy do najpiękniejszych. Było naprawdę bardzo ładnie.
Kiczowate widoczki, które wszyscy uwieczniali, by tak jak ja wracać do nich w dzień choćby taki jak dzisiejszy, gdy za oknem pada deszcz i chorwackie słońce wydaje się być jakąś abstrakcją. Swoją drogą, to uważam, że zachody słońca nad Bałtykiem są i tak najpiękniejsze :)
Ciekawostką na nadbrzeżu są wmurowane w brzeg organy. Cały bajer polega na tym, że wpływająca w szczeliny woda, wydobywa z tych szczelin dźwięk i ma się wrażenie, że to morze gra. Maleńki fragment tego "koncertu", nagrany komórką możecie usłyszeć, przy okazji widać jaki tam panuje rwetes.
Foto: Shutterstock |
Zaraz obok jest też instalacja "Pochwała słońca". Jej częścią jest wielka szklana tafla, która działa jak bateria słoneczna. W ciągu dnia kumuluje energię, by wieczorem rozbłysnąć wieloma barwami, ku uciesze wielu, naprawdę wielu osób, które tu przychodzą podziwiać te wszystkie cudowności.
zdjęcie: Basia albo Radek |
Piszę trochę, mniej lub więcej o miejscach, które odwiedzaliśmy, ale przecież w czasie w tych miejscach są także ludzie. Od tego, jacy są często zależą również nasze wspomnienia. W marinie, gdzie nocowaliśmy, obok nas stał jacht z Wenecjanami :) Zrobili na nas miłe wrażenie, szczególnie jednen z panów, w wieku raczej już wczesnoemeryckim, który udostępnił bez proszenia wędkę Stasiowi. Staś, to pięcioletni syn naszego kapitana. Chłopczyk był tym oczarowany, szczególnie gdy udało mu się złowić pierwszą w jego życiu rybkę! Na szczęście nie przywiązał się do niej jakoś szczególnie, ale mi to wspomnienie jego szczęścia pozostanie właśnie jako jedno z najmilszych z Zadaru. Choć on pewnie już o tym nie pamięta :)
Oooo jaki fajny post :) i zdjęcia cudne, i muzyczka, i takie ładne Państwo w kapeluszach, i Zadar (który uwielbiam), i "kiczowaty" zachód słońca, i te sweterki na murku, i srebrna rybka (szkoda, że złotej nie było ;)) i ośmiorniczki. Ale zaraz, zaraz jak to nie możesz jeść ośmiorniczek ??? a to pech ;)
OdpowiedzUsuńZ kariery politycznej nici...
UsuńNo nareszcie :))) Myslałam, że się tej dalszej części opowieści nie doczekam :)
OdpowiedzUsuńPaństwo w kapeluszach pięknie wygladaja i nawet tego upału po nich nie widać :)
A zachody słońca te są najpiękniejsze, które sami widzieliśmy, więc zdjęcia obowiązkowe....chyba masz rację z tym Bałtykiem.....
Z racji upału przypuszczam, że tych swetrów z długim rękawem raczej nikt nie mierzył....
Niesamowita gładkość uliczek....wielu przez te kamienie przeszło... a reformy w Zadarze wisiały? ;)
Pogoda, przyroda, zabytki, śpiewające morze....
Piękne wakacje Makunki :)
Reform nie było, ale w jednym z kolejnych postów będą koszulki :)
UsuńHallo,
OdpowiedzUsuńbylam w tym samym czasie w tych samych miejscach, ze Pani nie zobaczylam? nie poznalam?
Moze przez ten Kapelusz? Szukalam tez tak ladnego ale w tach wielkim sortymencie nie bylo szansy
na znalezienie tego krory sie podoba.
Tak ma Pani racje bylo cieplo....nawet za cieplo ale zwiedzenie Sybenika i chodzenie po tysiacach schodköw tez nie moglam opuscic.
Bora/ Bura byla bardzo mocna do 200 km/h, wiec zeglowanie nie bylo takie przyjemne.
Ale za to woda do kapieli wspaniala!
Dziekuje bardzo za piekne zdjecia, tak moglam sobie ten przepiekny krajobraz przypomniec,
ze strony morza jest jeszcze ladniej
Pozdrawiam serdecznie
Maya
Staś pamięta o rybkach i łowieniu :)))
OdpowiedzUsuń