Zgodnie z zapowiedzią, dziś relacja z wakacji! Dla mnie ten post będzie pamiątką, a czytającym może umilę gorący dzień powiewem znad mazurskich jezior.
To był nasz pierwszy od naprawdę dawna wyjazd w inne niż Szklarska Poręba miejsce na urlop. Nie przestałam oczywiście Szklarskiej lubić, ale odmiana też się przydaje. Marek uwielbia wodę i wiatr, w takim właśnie połączeniu, więc decyzja dotycząca urlopu nie była specjalnie skomplikowana. Dla mnie to był absolutny żeglarski debiut, bo nie można liczyć kilku godzin w Urazie, na Odrze. Nastawiona była na miłe pływanie po jeziorach, w kontakcie z naturą, w ciszy i spokoju, choć aktywnie. Ale nie za bardzo :) Nie wszystko było zgodnie z moimi oczekiwaniami, ale.... Początkowo byłam tym wszystkim przerażona, ale teraz po powrocie mam już tylko dobre wspomnienia. Nieistotne stały się niedogodności związane z mocno ograniczoną przestrzenią jachtu, deszcz i wiatr już są przeszłością. Wspominam piękne widoki mazurskich jezior i miłą atmosferę wakacji. Przy obecnie panujących temperaturach wiatr jest fantastycznym wspomnieniem!
Kiedy zobaczyłam marinę w Giżycku, nie tę główną na jeziorze Niegocin, ale taką mniejszą na Kisajnie, to lekko zwątpiłam. Łódź przyklejona do łodzi, dużo ludzi, mało intymności. Albo raczej zero intymności. Wbrew pozorom lubię posiedzieć sama, oddalona od ludzi. Pewnie mnie o to nie podejrzewacie, he, he, szczególnie przy moim gadulstwie.
Po zobaczeniu wnętrza jachciku i zorientowaniu się, że będąc w środku nie można się wyprostować, pomyślałam sobie - "przecież to dwa tygodnie, dasz radę". Bo ja nie znoszę małych pomieszczeń, braku miejsca i przestrzeni. Tak mam. Mieszkam, bo zawsze tak właśnie chciałam, w wysokim mieszkaniu (prawie 4 metry), pokoje są duże i o nic się nie obijam. Tu miało być jakby zupełnie inaczej. Trochę wiedziałam na co się decyduję, a trochę mnie to może jednak zaskoczyło? Nie wiem, w każdym razie byłam lekko przerażona gdy na łódce znalazły się cztery osoby i czasami trudno im było się ruszyć...
|
Taki widoczek miałam po przebudzeniu. Od razu widać jaka pogoda :) |
Zaczęło się pływanie. Najpierw Marek ćwiczył różne manewry, a ja się trochę nudziłam i przyswajałam słownictwo. Te ćwiczenia nie angażowały mnie nic a nic, więc nie bardzo mnie to zachwycało. Później już trochę pływaliśmy i już zostałam nieco zaangażowana i nawet przeżyliśmy trudną sytuację, podczas której pomagałam refować grota (!). Bóg mi świadkiem, wcześniej nawet takiego sformułowania nie słyszałam. Wiatr wiał mocno (przynajmniej w moim mniemaniu), przechyły były, spodobało mi się!
Tak, to naprawdę ja! Drugi dzień żeglowania po Mazurach, pozwolono, a wręcz wypchnięto mnie, bym chwyciła za rumpel i trzymała się określonego kierunku.
Generalnie pływaliśmy codziennie, pogoda na szczęście dopisywała, wiatr też. Pływaliśmy wyłącznie po Mazurach Północnych, poczynając od jeziora Kisajny, bo nad nim była nasza macierzysta marina, czyli Port Royal. Mieliśmy przepłynąć także kanałem na jezioro Niegocin, ale jakoś się nie złożyło, więc ta część Mazur będzie opływana innym razem.
Najczęściej nocowaliśmy w marinie, ale wybraliśmy się też na nazwane przeze mnie "nocowanie w krzakach" czyli gdziekolwiek przy brzegu, byle z daleka od ludzi. Wybraliśmy sobie jezioro Dobskie, bo tam jest zakaz korzystania z silników, rezerwaty przyrody itp. Wieczorem była burza, widoki piękne, kolacja na łódce, super.
Na łódce w wolnych od pływania chwilach oczywiście robiłam na drutach. Jeśli dobrze się przyjrzeć to na powyższym zdjęciu to widać. Nawiasem mówiąc koleżanka, która przyjechała w drugim tygodniu naszego pobytu, też chwyciła za druty, zachęcona moim "marynarzykiem", pokazanym w poprzednim poście. Znaczy się dzierganie jest zaraźliwie! Na szczęście nie jest niebezpieczne dla zdrowia, bo miałabym wyrzuty sumienia, a tak tylko było mi miło.
Na tym jeziorze jest Wyspa Kormoranów czyli Wysoki Ostrów, a przeze mnie nazywana po prostu Obsraną Wyspą, excusez le mot. Przepływając blisko niej czujemy się jak w zoo, nie tylko z powodu bliskości z rzadkim gatunkiem, ale także z powodu zapachu... Przepływaliśmy koło tej wyspy kilka razy, przy pięknej słonecznej pogodzie, ale także przy silnym wietrze i w deszczu. Sami i ze znajomymi.
Wodę bardzo lubię, wiatr nie jest chyba moim żywiołem, więc sterowanie jachtem specjalnie mnie nie pociąga. Mieliśmy nawet drobną scysję na ten temat. Mimo tego, próbowałam także sterowania, żeby przynajmniej rozumieć kiedy mówią o tych bajdewindach, baksztagach itp. No i żeby być pomocną, kiedy trzeba :) Lepiej sobie radzę przy "obsłudze" foka, no i przy nawigowaniu. Okazuje się, że jako córka geografa, przepraszam, geografki i kartografa, z czytaniem map nie mam zbyt dużych problemów. Żeby była jasność, ogólnie z geografii jestem zerem.
|
Zwracam uwagę na siniola na moim udku! Resztę siniaków przykryłam mapą, żeby nie straszyć. |
Nocowaliśmy też w Ogonkach, nad jeziorem Święcajty. Przycumowaliśmy przy pomoście należącym do smażalni ryb Sambor. Nie bez powodu o tym piszę. Jeśli będziecie w okolicy, to koniecznie musicie tam zawitać! Rybki pierwsza klasa, rosół z węgorza, zupa rakowa... Ale dla mnie hitem absolutnym były pierogi ze szczupakiem. Niebo w gębie, delikates i co tam jeszcze chcecie. Na samo wspomnienie mam lekki ślinotok.
A jeśli o jedzeniu mowa, to jeszcze wspomnę tylko, że dla mnie wakacje bez paprykarza szczecińskiego w puszce się nie liczą, więc oczywiście paprykarz musiał być. Spożyty nad jeziorem Mamry, gdzie nocowaliśmy nieopodal Mamerek. W domu mi nigdy nie smakował, ale w takich okolicznościach przyrody zawsze. I tym razem mnie nie zawiódł. Ciekawa jestem, czy też macie takie smaki?
Dla tych, którzy wytrzymali do końca jeszcze tylko kilka informacji, które mogą być przydatne. Być może osoby żeglujące po Mazurach to wiedzą, ale ja jakoś wcześniej nie doczytałam, że poza wynajęciem jachtu trzeba się liczyć z całkiem znacznymi kosztami dodatkowymi. Mówię tu o opłatach w marinach. Byłam nieprzyjemnie zaskoczona, że w ramach podstawowej opłaty, która w Port Royal wynosiła 5 zł od osoby, mogę korzystać z prądu, toalet i wyłącznie zimnej wody. Żeby wziąć ciepły prysznic, trzeba było wrzucić do automatu 10 zł (!), co pozwalało na 5 min. (!) przyjemności, natomiast jeśli chodzi o mnie, to trochę mało, żeby np. umyć głowę, położyć odżywkę itp. Irytujące. Nie wspomnę już o tym, że w całkiem przyzwoitych łazienkach nie było możliwości podłączenia się do prądu, żeby wysuszyć włosy czy w przypadku mężczyzn ogolić się. Na łódce nie wolno myć naczyń przy użyciu detergentów, więc jeśli chce się to zrobić w specjalnym pomieszczeniu, to płąci się 2 zł za 4 min. Można skorzystać z pralki (jak ktoś bardzo chce), kosztowało to chyba 5 zł. Nie korzystałam, więc niedokładnie pamiętam. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że to fanaberia, bo w końcu np. pod namiotami tego nie ma, ale chodzi mi o to, że jeśli jakieś udogodnienia są i w dodatku się za nie płaci, to dlaczego nie można z nich korzystać w pełni. Dodam, że był to nasz port macierzysty i dlatego płaciliśmy tylko 5 zł, "obce" osoby płaciły więcej, ale nie wiem ile.
Na łódce w marinie przydatną rzeczą są moim zdaniem korki do uszu. Tak, tak, to nie żart, Wieczorem kwitnie tam życie towarzyskie, co oczywiście jest fantastyczne dla uczestników biesiad, ale niekoniecznie dla szukających odpoczynku sąsiadów. Nie widzę jednak powodu, żeby komuś przeszkadzać w spędzaniu wakacji w ulubiony przezeń sposób, więc rozwiązanie proste - zatyczki w uszy i śpi się jak dziecko. W ciszy. Towarzysze podróży też nie przeszkadzają :)
Kolejna rzecz, o której warto pamiętać, to bezpieczeństwo podczas pływania. Obecnie niewielki jacht czy motorówkę może wynająć każdy. Nie są potrzebne do tego specjalne uprawnienia i naprawdę niektórzy są dość nieodpowiedzialni. Oczywiście powinno się znać podstawowe zasady locji, czyli wiedzy opisującej wody żeglowne z punktu widzenia poruszania się po nich. Choć generalnie nie jest chyba z tym najgorzej, to sami doświadczyliśmy kilku sytuacji mało bezpiecznych, bo płynący z naprzeciwka, albo z boku tych zasad specjalnie nie znał, albo coś mu się pomyliło. Trzeba uważać.
Najbardziej podobały mi się i najprzyjemniejszym są wspomnieniem chwile, gdy świeciło słońce, ale fajnie wiało, chlapała woda, a ja obserwowałam lecące tuż nad wodą kormorany. To taka pocztówka, którą zachowałam w pamięci. Wszystkie niedogodności poszły już w niepamięć i myślę nawet o kolejnym "rejsie".
Żeby nie było, że o drutach zapomniałam! Na łódce w wolnych od pływania chwilach oczywiście robiłam na drutach. Jeśli dobrze się przyjrzeć to na którymś zdjęciu to widać. Także kiedy przyjechali do nas znajomi i pływaliśmy we czwórkę dziergałam w trakcie pływania, bo moje obowiązki szotowe przejął kolega. Nawiasem mówiąc koleżanka też chwyciła za druty, zachęcona moim "marynarzykiem", pokazanym w poprzednim poście. Znaczy się dzierganie jest zaraźliwie! Na szczęście nie jest niebezpieczne dla zdrowia, bo miałabym wyrzuty sumienia, a tak tylko było mi miło.