Zapraszam dzisiaj na subiektywną wycieczkę do Wenecji :) Do spisania moich wspomnień zbierałam się już długo. Wiele rzeczy mi po prostu umyka, a tego nie chcę. Piszę, żeby mieć pamiątkę, a może też komuś się przyda. Post baaaardzo długi, więc nie wiem, czy ktoś wytrzyma do końca :) Niedługo sezon urlopowy, a długi weekend już trwa, więc może zachęcę do wyjazdu, bo to łatwiejsze i dostępniejsze, niż się spodziewałam. To fantastyczne, że dzięki tanim liniom lotniczym można zrealizować marzenia, nie nadszarpując zbytnio budżetu domowego :) Lot tańszy niż podróż samochodem do np. Krakowa czy Warszawy. Nocleg też można w sensownej cenie znaleźć, zwłaszcza jeśli nie ma się wygórowanych wymagań - a ja nie mam. Ta podróż była o tyle niezwykła, że pojechałam... sama. Miałam jechać z Knitologiem, ale w ostatniej chwili plany się zmieniły, cóż siła wyższa. Z pewnością jeszcze gdzieś pojedziemy razem. Może nawet do Wenecji, bo się w niej po prostu zakochałam.
Nocowałam pod Wenecją, więc do miasta musiałam dojeżdżać autobusem, niecałe pół godziny. Jechało się drogą o wdzięcznej nazwie Via della Liberta. To jedyne połączenie Wenecji ze stałym lądem, droga ta liczy sobie niecałe 4 kilometry, jest stosunkowo wąska, chyba czteropasmowa. Zabawne uczucie jechać tak, mając z dwóch stron pojazdu widok na wodę.
Pierwszego dnia mimo dość późnej już pory, obleciałam okolicę, żeby zrobić pierwsze rozpoznanie terenu, kupić bilet trzydniowy na wszystkie środki lokomocji czyli tramwaje wodne zwane vaporetto i autobusy. Taki bilet, choć nie tani - 40 Euro, opłaca się jednak najbardziej, bo pozwala szybko i bezproblemowo przemieszczać się, a dzięki temu można naprawdę dużo, nawet w ciągu trzech dni zobaczyć. Zaraz po wyjściu z autobusu, po przejściu pierwszego mostu, moim oczom ukazał się taki widok! Już się cieszyłam :)
Tego wieczoru przeszłam się wzdłuż Canal di Cannaregio, oczywiście mniejszego niż słynny, główny Canal Grande, znajdującego się w części nieco mniej uczęszczanej przez turystów. Wszystkiego byłam ciekawa, wszystko mnie urzekało, ale zapadał już zmierzch i nie zapuszczałam się samotnie w wąskie uliczki, bo po prostu się bałam. To akurat minus samotnego zwiedzania. Zdjęcia też trochę już ciemne, ale przynajmniej oddają według mnie klimat.
Kolejnego dnia, uzbrojona w bilet na fascynujące mnie tramwaje wodne oraz oczywiście aparat fotograficzny, powstrzymałam się od udania się w tzw. w te pędy do najbardziej oczywiście uczęszczanego Placu św. Marka. Popłynęłam najpierw niezbyt chyba typowo na Lido. Nic ciekawego tam nie było, ale za to apetyt wzrósł, kiedy tak płynęłam i z wody patrzyłam na brzeg płynąc słynnym Canal Grande i podziwiając wszystko wokół. A płynie się całkiem długo, bo ten kanał ma ok. 4 km. Wzdłuż kanału zbudowane są najpiękniejsze weneckie pałace, bo to jakby główna arteria miejska, a więc lokalizacja prestiżowa. Ciekawiło mnie wszystko! Zdjęć mam oczywiście mnóstwo, ale tak sobie pomyślałam, że zdjęcia głównych zabytków można zobaczyć wszędzie, a ja zwracałam uwagę na takie zwykłe rzeczy i te wydają mi się również ciekawe. Bo właściwie wcześniej nie zastanawiałam się, jak funkcjonuje takie dziwne miasto, zbudowane "na wodzie", w którym nie jeżdżą samochody, a jednak miasto musi funkcjonować nie tylko dla turystów, ale dla mieszkańców przede wszystkim.
Transport to głównie, tak jak pisałam wcześniej vaporetto, kursują często, bardzo sprawnie się nimi można przemieszczać, korzystają z nich zarówno turyści, jak i mieszkańcy. Cała masa ludzi tam jednak po prostu pracuje i ruch innych łodzi po kanałach jest naprawdę spory, choć ich prędkość ograniczona.
Przy brzegach kanałów oraz przy wielu pałacach parkują prywatne łodzie.
Dość skomplikowane jest też zapewne przeprowadzanie remontów. Trzeba dostarczyć materiały budowlane, ale także czasami ciężki sprzęt. To zapewne niezłe wyzwanie dla fachowców!
biorą śluby
ale i umierają.
Cmentarz znajduje się na wyspie San Michele, przepływałam koło niego płynąc na Murano. Nie wysiadłam, żeby zwiedzić, nadrobię następnym razem. Został utworzony na zlecenie Napoleona, oczywiście ma dość ograniczone miejsca, ale pochowanych jest tam sporo znanych ludzi. Zwróciłam uwagę, że jest rozbudowywany poprzez tworzenie dodatkowego gruntu zagarniętego morzu.
Widziałam kurierów dostarczających na łodziach przesyłki i myślałam, jak skomplikowane mają zadanie, zwłaszcza, że w Wenecji jest dodatkowo niezwykle skomplikowana numeracja domów. To cały system i historia! Nawet nie podejmuję się mędrkować na ten temat, ale zachęcam do drążenia i poznania tematu. W każdym razie nie ma czegoś takiego, jak prosta nazwa ulicy i oczywista dla większości ludzi rzecz, że koło numeru np. 2 jest 3 albo 4. O nie! To zupełnie inny świat i inna logika. Na potrzeby turystów najbardziej uczęszczane szlaki są jednak dość (podkreślam dość) dobrze oznakowane, więc mając choć podstawową mapkę w ręku można zwiedzać :)
Wbrew pozorom te budynki nie są zdecydowanie blisko siebie |
W Wenecji jest jakaś niepoliczalna ilość sklepów, sklepików, małych, dużych, znanych i anonimowych, luksusowych i handlujących po prostu niestety chińszczyzną.
Czy zastanawialiście się jak dostarczany jest tam towar? Widziałam taką dostawę - nie dość, że nie można podjechać pod sam sklep samochodem, tylko trzeba tam dopchać lub dociągnąć wózek, to jeszcze trzeba pokonać często wiele mostów i schodów, na których w dodatku kłębią się często turyści. Oczywiście niektórym goszczącym w Wenecji turystom ludzie pracujący przeszkadzają, naprawdę widziałam, jak jakaś pani ofuknęła przepychającego się przez tłumy człowieka, bo ten jej zasygnalizował, żeby się przesunęła i zrobiła mu przejście.
Włócząc się po Wenecji trafiłam też do sklepiku, który pewnie dziewiarki zaciekawi. Napiszę jeszcze troszkę o tym, co mi się w tym naprawdę magicznym mieście podobało. Chcecie?