Co to była za sobota! Spora grupa wrocławskich dziewiarek zebrała się dzięki naszej dziergającej koleżance Danusi, prowadzącej biuro podróży
Eco-Tour i pojechała na wycieczkę w okolice Cottbus. Już na parkingu o całkiem dla mnie nieprzyzwoitej godzinie 6:45 podziwiałyśmy chustę zrobioną przez Magdę :)
W autobusie wszystkie wyciągnęłyśmy druty i szydełka, było sporo pokazywania sobie dzianin i konsultacji. Przysłuchujący się naszym rozmowom zapewne chwilami niewiele z nich rozumieli, zdecydowanie królowała terminologia dziewiarska. Chusta Magdy wg projektu o nazwie
Find Your Fade zdecydowanie zachwyciła, powstają kolejne wersje, niektóre przeszły już do historii, bo koncepcja uległa zmianie, na szczęście na etapie, który nie był jeszcze łzotwórczy.
Po niedługiej chwili zmienił się nie do poznania!
Hitem były też niezwykle kobiece skarpetki. Prezentowane z dużym wdziękiem! I z równym wdziękiem tworzone.
Wśród śmiechów i gwaru dotarłyśmy do miejsca, w którym z przemiłą przewodniczką (jak się okazało miała na wyposażeniu druty i robótkę!) zaczęłyśmy zwiedzać niezwykły park, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Park ten położony w Branitz, obecnie dzielnicy Cottbus, stworzony został przez człowieka, o którym również wcześniej nie słyszałam, a mianowicie księcia Hermanna Ludwika von Puckler-Muskau. Życie księcia zasługiwałoby na odrębną opowieść, warto poszukać o nim informacji, bo to niezwykle barwna postać, inspirująca, zdecydowanie wyjątkowa. Stworzony przez niego park zachwycający! Przy okazji nabrałam chęci, by odwiedzić drugi, a właściwie pierwszy park stworzony przez niego, znajdujący się częściowo po polskiej, a częściowo niemieckiej stronie czyli Park Mużakowski, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Podróże jednak zdecydowanie kształcą, bo o nim także nie słyszałam, a to zaledwie ok. 200 km od Wrocławia. Pojadę!
Wracając jednak do Branitz. Nie zwiedzałyśmy pałacu, ograniczyłyśmy się do długiego spaceru po parku. Przewodniczka opowiadała nam o ekscentrycznym życiu księcia, zatrzymywałyśmy się w kluczowych miejscach, słuchając kolejnych, niezwykłych opowieści.
Następnie pojechałyśmy do Szprewaldu, by płynąć łodzią po... Sprewie oczywiście. Nasza nieoceniona przewodniczka opowiadała nam o zwyczajach Łużyczan i o przysmakach, z jakich słynie ten region, czyli o ogórkach i musztardzie. Część z nas się oczywiście zaopatrzyła :)
Podziwiałyśmy piękne widoki i rozkoszowałyśmy się nie tylko własnym towarzystwem, ale także kontaktem z naturą.
Niektórzy nie marnowali czasu!
Udało się nawet swoiste grupowe selfie zrobić :)
Później pojechałyśmy do Cottbus, które jako miasto wrażenia na mnie szczególnego nie zrobiło. Zapamiętam natomiast przepyszne lody, które zjadłyśmy w samym centrum. Szkoda, że pozwoliłam sobie tylko na dwie gałki, do teraz żałuję!
Jak się okazuje język łużycki jest bardzo podobny do języka polskiego, więc o dziwo można było bez problemu zrozumieć nazwy np. ulic.
Oczywiście jak to dziewiarkom, włóczek nam ciągle mało, więc sprawdziłyśmy, co ma do zaoferowania sklep z włóczkami w pobliskiej galerii handlowej. Prawdę mówiąc za wiele nie miał, ale my jesteśmy, że tak powiem, dość wybrednymi klientkami :)
Na koniec odwiedziłyśmy liczący ponad 100 lat Ogród Różany w Forst, całkiem niedaleko. W ten właśnie weekend odbywało się tam święto róż. Muszę powiedzieć, że mnie to miejsce naprawdę oczarowało. Na kilkunastu hektarach zgromadzonych jest ponad 700 gatunków tych przepięknych kwiatów. Oczywiście gatunki te może rozróżnić i docenić tylko znawca. Ja znawcą zdecydowanie nie jestem, ale z wielką przyjemnością je podziwiałam! Nasza organizatorka, Danusia, miała tego dnia imieniny i z radością podarowałyśmy jej krzaczek do jej ogródka, oby rósł długo, żeby nas i ten wyjazd zapamiętała!
Danusi róża nosi nazwę Chippendale
Oczywiście zrobiłam jakieś ogromne ilości zdjęć, ale nie zamierzam ich tu wszystkich pokazywać. Nie odmówię sobie jednak przyjemności wklejenia kilku fotek, tak dla pamięci :)
W parku jest możliwość posadzenia róży z różnych okazji, np. narodzin dzieka, ślubu lub jubileuszu małżeństwa. Miły zwyczaj :)
Róże można też było podziwiać w pawilonie wystawowym, gdzie były poukładane w piękne bukiety.
Ja uwielbiam białe róże i choć zdjęcie wyjątkowo nieudane, to je tu umieszczam, żeby zapamietać jak się nazywa ten gatunek - cudowne były!
A przed samym wyjazdem był jeszcze niewielki happening - czyli dzierganie w miejscach bardzo publicznych. Wzbudzałyśmy spory entuzjazm siedząc na schodach i robiąc na drutach!