Jak już pisałam w pierwszym wakacyjnym poście, pomysł na wakacje miałam w głowie od dawna. Jedną z najważniejszych dla mnie rzeczy do zrealizowania było popłynięcie kajakiem Czarną Hańczą. Kiedyś już nią płynęłam na odcinku od Wigier do Wysokiego Mostu, a kolejnego dnia jeziorem z Czerwonego Krzyża do Wigier. Wspomnienie to było we mnie cały czas i pragnęłam przeżyć to jeszcze raz, ale na dłuższym odcinku. Te ponad 30 lat temu (sic!) płynęłam jeden dzień + pół dnia przeprawy przez jezioro. Teraz zaplanowaliśmy na kajaki trzy dni, z noclegami po drodze. Przygotowaliśmy się do tego porządnie, kupiliśmy zgrabny namiocik, materace itp oraz pompkę do ich dmuchania, która choć zajmowała sporo miejsca, była po prostu nieoceniona, kiedy trzeba było szybko się przygotować do noclegu. Poza tym absolutnie niezbędne i sprawdzone w boju okazały się torby wodoszczelne np. takie KLIK. Gdyby nie one, już pierwszego dnia, miałabym dosyć, bo człowiek w mokrym ubraniu marznie jak diabli. No i preparaty przeciw komarom się przydał :) I krem z filtrem +50 też.
A było tak:
Wypłynęliśmy z Bryzgla, czyli musieliśmy przepłynąć praktycznie całe jezioro, żeby dostać się do miejsca, gdzie zaczyna się Czarna Hańcza.
Marek wiedział, jak będzie wiał wiatr, ale z nieznanych jemu samemu przyczyn popłynęliśmy prawą stroną jeziora, zamiast lewą i ostatecznie znaleźliśmy się w sytuacji takiej, że fale były jak na morzu prawie. Prawie, jak wiadomo robi różnicę, ale co by nie mówić, wiało jak cholera, trzeba było naprawdę mocno pracować rączkami, żeby dać radę płynąć i nie wywrócić się. Ja siedziałam z przodu i co chwila byłam oblewana tak mniej więcej wiadrem wody... Musieliśmy dobić na chwilę do brzegu, żeby wylać wodę z kajaka. Teraz już wiadomo, po co te worki. Widoki za to piękne.
Kiedy w końcu wpłynęliśmy na Czarną Hańczę, było już super! Dalej pływanie nie było jakimś wielkim wyczynem, czystą przyjemnością raczej :) Przepiękna przyroda, brzeg zmienia się co jakiś czas, więc nudy nie ma. Z bliska widziałam białą czaplę, której nawet zdjęcie zrobiłam, ale jak już pisałam we wcześniejszym poście, zdjęcia niestety w większości przepadły, buuuuuu.
Ponieważ byliśmy kompletnie przemoczeni i nie ma co ukrywać zziębnięci i troszkę zmęczeni, zatrzymaliśmy się w Maćkowej Rudzie, znanej mi skądinąd - mój Wujek tam właśnie mieszkał przez wiele lat, kiedy do puszczy jeździłam:) W sklepie połączonym z barem, w którym parę dni wcześniej podczas wycieczki rowerowej piliśmy zimne piwo, tym razem kupiłam świeże, gorące i najlepsze na świecie (przynajmniej w tamtym momencie) pierogi ruskie, suto ukraszone skwarkami! Po ich zjedzeniu, telepiąc się nadal z zimna, bo w międzyczasie słońca już całkiem zabrakło, wsiadłam do kajaka i popłynęliśmy dalej. Pierwsze biwakowe miejsce bezludne było nasze! Rzeczą, którą natychmiast zrobiłam, było przebranie się w suche ubrania. Ależ to było przyjemne. Później zajęliśmy się dopiero organizowaniem biwaku. Cudnie było usiąść wieczorem przy ognisku, oj cudnie.
Rano usiadłam sobie na pomoście, piłam kawę i robiąc na drutach starałam się nie przeszkadzać kaczuszkom, które przypłynęły i odpoczywałyśmy sobie razem. Były nawet zaciekawione, co też człowiek robi za dziwne rzeczy :)
Popłynęliśmy dalej. Zatrzymaliśmy sie na kawę w Wysokim Moście, w kolejnym miejscu, w którym mieszkałam w czasie wakacji, dwa lata z rzędu. Wszystko się tam zmieniło. Wypytałam nowych właścicieli domu o różne rzeczy. Z przykrością dowiedziałam się, że w czasie remontu domu został zlikwidowany gliniany piec, taki prawdziwy, z przypieckiem, jak z bajek. Tylko tam taki widziałam. Gospodyni tego domu, mocno już wtedy starsza pani, którą doskonale pamiętam, spała na tym piecu zimą :) W tym domu był kręcony film "Dolina Issy", więc przynajmniej jak będę chciała sobie powspominać to miejsce, to wiem, że zostało uwiecznione. I znów nie pokażę zdjęć, bo... no wiadomo, skasowałam!
Płynęliśmy dalej rzeką, ja oczywiście robiłam zdjęcia (wrrrr), zatrzymaliśmy się nawet, żeby naładować telefon, którym te zdjęcia robiłam (wrrrr) i przy okazji coś zjeść. Coś, czyli oczywiście rybkę! Sielawę! Mniam.
Za Frąckami zaczęliśmy wypatrywać kolejnego biwaku. Znaleźliśmy fajne miejsce, na wysokiej skarpie, na którą Marek wciągnął kajak na noc. Oglądaliście film Herzoga "Aguirre, gniew boży"?
Miejsce było urokliwe, oczywiście zapaliliśmy ognisko. Marek poszedł nazbierać trochę suchych gałęzi do lasu i wrócił z bagażem chyba ze 20 kleszczy... Kolejny raz poszedł już odpowiednio przygotowany. Myślę, że już na sam widok kleszcze uciekały :)
Niechętnie prawdę mówiąc wchodziłam z tego właśnie powodu do lasu, chociaż las uwielbiam. Kiedyś uważałam, że wokół kleszczy to trochę histera panuje, ale od kiedy kilka osób z mojego bliskiego otoczenia zachorowało na boleriozę, jestem już ostrożniejsza w opiniach. Tak czy siak, siedzieliśmy długo rozkoszując się pięknymi okolicznościami przyrody, ciszą i spokojem.
Płynęliśmy dalej rzeką, ja oczywiście robiłam zdjęcia (wrrrr), zatrzymaliśmy się nawet, żeby naładować telefon, którym te zdjęcia robiłam (wrrrr) i przy okazji coś zjeść. Coś, czyli oczywiście rybkę! Sielawę! Mniam.
Za Frąckami zaczęliśmy wypatrywać kolejnego biwaku. Znaleźliśmy fajne miejsce, na wysokiej skarpie, na którą Marek wciągnął kajak na noc. Oglądaliście film Herzoga "Aguirre, gniew boży"?
Miejsce było urokliwe, oczywiście zapaliliśmy ognisko. Marek poszedł nazbierać trochę suchych gałęzi do lasu i wrócił z bagażem chyba ze 20 kleszczy... Kolejny raz poszedł już odpowiednio przygotowany. Myślę, że już na sam widok kleszcze uciekały :)
A rankiem znowu mieliśmy wizytę ptaków, tym razem większych i mniej chętnych do wspólnego posiedzenia. Raczej były łakome. Przy okazji może napiszę, że nie powinno się ich dokarmiać, bo później im się wydaje, że tak powinno być i potrafią być naprawdę namolne, a wręcz niebezpieczne dla turystów, a to duże i silne ptaki. Wyglądały przepięknie, taki normalnie landszawcik :)
Takich obrazków było wiele, ale no dobra, już nie będę pisać kolejny raz, że większość zdjęć przepadło...
Kolejny, trzeci dzień, był bardzo gorący, bo płynęliśmy większość czasu przez nieosłonięty drzewami odcinek, a słońce grzało, nie powiem. Krajobraz znowu całkiem inny. Dopiero późnym popołudniem wpłynęliśmy w nieco bardziej ocieniony odcinek rzeki, znowu absolutnie przepiękny. Ale który piękny nie był? Wszędzie mi się podobało, uśmiech nie schodził mi z twarzy, to się chyba szczęście nazywa...
Dopłynęliśmy do Mikaszówki, żeby się tam dostać musieliśmy przepłynąć przez dwie śluzy, co już samo w sobie było dla mnie przygodą, bo wcześniej się przez śluzę nie przeprawiałam. No nie, jako pasażer stateczku po Odrze :), ale to jednak zupełnie co innego!
W sumie przepłynęliśmy około 70 km! Niby nie tak wiele, biorąc pod uwagę, że to trzy dni, ale prawdę mówiąc nie obijaliśmy się. Polecam naprawdę szczerze taką formę zarówno ruchu, jak i wypoczynku. Z pewnością wrócę tam jeszcze, bo już tęsknię za tymi widokami, no i... zdjęcia muszę zrobić :)!!!
Pięknie, a momentami wyglada to tak jakbyście płynęli po niebie :)
OdpowiedzUsuńCiekawe skojarzenie :) Popatrzyłam jeszcze raz na zdjęcia, coś w tym jest! Ja się czułam jak w niebie!
UsuńUwielbiam kajaki!!!! Jak ja ci zazdroszczę! Coś pięknego!
OdpowiedzUsuńOj cudownie było! Na pewno powtórzę :)
UsuńMadziu, cudne wakacje miałaś :) Co tam zdjęcia, najważniejsze, że wspomnienia zostaną :)
OdpowiedzUsuńWspomnienia są, jak żywe, bo śnią mi się jeszcze te wszystkie piękne miejsca :)
UsuńPiękne zdjęcia - zazdroszczę takich wakacji. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPost o braku zdjęć, a zdjęć chyba jeszcze tyle nie było :) Ale mi ciągle mało! Buziaki!
UsuńJuż myślałam, że we wpisie nie ma żadnych zdjęć i tylko będziesz pisać "tu sobie wyobraźcie, że na zdjęciu jest takie coś...." *^V^* Myślę, że koniecznie musisz tam wrócić, żeby uzupełnić dokumentację fotograficzną!!! Czego Ci serdecznie życzę, bo widać, że Ci ten wypad bardzo posłużył. *^0^*
OdpowiedzUsuńOj posłużył! Miałam oprócz zdjęć także filmy i bardzo mi przykro, że przepadły. Trochę jednak ocalało i cieszy moje oczy :)
UsuńCudowne wakacje! Uwielbiam kajak choć nigdy nie byłam na kilkudniowym spływie. Ale Krutynią płynęłam niezliczoną ilość razy (też polecam) i chętnie wybrałabym się na inną rzekę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Koniecznie spróbuj popłynąć Czarną Hańczą, naprawdę niezapomniane przeżycie! A i ja się Krutynią zainteresuję :)
UsuńW praczasach przepłynąłem Czarną prawie od Hańczy do Augustowa. "Prawie" dlatego, że jak się okazało, woda w rzece zaczyna się dopiero od Tortula :))) Potem też bywało różnie (baaardzo ciepłe lato), ale to tylko dodawało uroku całej wyprawie. Muszę przyznać, że najciekawiej było do Wigier. Kompletna dzicz bez sklepów, barów itp. Potem było trochę gorzej, ale Czarna, to Czarna:)
OdpowiedzUsuńWg mnie wszystkie odcinki Czarnej Hańczy mają swój urok! Ta zmienność brzegu, roślinności, okolicy po prostu mnie zachwyca! Choć trochę się zmieniło w ciągu 30 lat, to jednak nadal dzikich tłumów nie ma :)
UsuńMyślę, że tłumy odstraszyła pogoda, ale dobrze mieć taką informację, gdyż może kiedyś uda mi się namówić Iwonę i popłyniemy:)
UsuńPogoda była idealna! Tylko trzeciego dnia dość gorąco, a wcześniej w porządku, słonecznie :) Czego się bać?
UsuńRety, serce drgnęło, gdy przeczytałam " Mikaszówka". To tam właśnie jeździłam na obozy harcerskie, tam poznałam Basię, którą wielokrotnie odwiedzałam, również w dorosłym życiu. Znowu wróciły wspomnienia, gdy pokonywałam tę samą śluzę w kajaku. Dziękuję za cudowne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńAle się cieszę, że mój post wywołał Twoje pozytywne wspomnienia :) Przepłynięcie śluzą było dla mnie czymś nowym i bardzo fajnym :)
UsuńCudowne miejsce :) Jaką piękną pogodę miałaś :) Mnie nad morzem deszcz prześladował przez cały tydzień :( Ale każdy odpoczynek dodaje energii a widać po Twoim uśmiechu, że na prawdę odpoczywałaś :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że nad morzem pogoda nie dopisała w tym czasie, kiedy ja odpoczywałam w puszczy. U mnie było naprawdę dobrze, trochę popadało, ale bez przesady, akurat tyle, żby na chwilę usiąść :) i odpocząć. Do zobaczenia!
Usuń