Choć Stadion Miejski we Wrocławiu wybudowano już jakiś czas temu, bo na Euro 2012, to się jakoś nie składało, żebym go w końcu zobaczyła. To znaczy z zewnątrz oczywiście widziałam, ale na stadionie jako takim nie byłam. Kibicem piłki nożnej nie jestem, a inne imprezy jakoś mnie nie zainteresowały do tej pory. Trafiła się okazja - reklamowany wszędzie we Wrocławiu koncert Andrea Bocelli. Lubię go, i owszem, więc okazję wykorzystałam i poszłam. Troszkę się obawiałam o repertuar, bo lubię raczej jak śpiewa arie operowe niż takie włoskie pioseneczki pitu-pitu. Nie doczytałam jednak niestety, że poza samym występem Bocellego, jest jeszcze koncert na inaugurację ESK 2016 - czyli faktu, że Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury w 2016 r.
Zaczęło się od tego, że nie mogliśmy znaleźć wejścia na płytę, gdzie mieliśmy miejsca. Zbierało się na deszcz, więc troszkę się martwiłam. Od organizatorów każdy dostał plastikowy pojemniczek z płaszczem przeciwdeszczowym. Przydał się, niestety. Deszcz zaczął nie padać, ale raczej lać. Siedzieliśmy w tych płaszczykach i pod parasolami :) Ahoj przygodo!
Na początku grał duet gitarowy - muzycy schowani pod parasolem, trzymanym przez kogoś z obsługi. Mimo tego, że grali nieźle, jakoś umknął mi ich występ, bo skupiałam się na tym, żeby mnie deszcz całkiem nie zmoczył. A później na niebie pojawił się pokaz cudów natury :) Dawno nie widziałam takiej pięknej i wyraźnej tęczy!
A potem było znacznie gorzej! Ten koncert inauguracyjny ESK 2016 był fatalnie, albo raczej całkiem beznadziejnie nagłośniony! Prawdę mówiąc byłam tym przerażona, bo perspektywa spędzenia wieczoru w deszczu i w dodatku słuchania zwykłego łomotu, nie była optymistyczna. Sam spektakl przygotowany z udziałem głównie artystów wrocławskich, nie podobał mi się wcale. Był zupełnie niepotrzebnie pompatyczny, przeładowany, kiepsko zaśpiewany, co przy tym złym nagłośnieniu było chwilami nie do zniesienia. Piosenki były poprzedzane krótkimi filmowymi prezentacjami różnych dziedzin sztuki, które będą reprezentowane podczas obchodów ESK 2016. Niewiele się z tego dowiedziałam, zachęcona do zainteresowania się nie zostałam. Choć i tak się zainteresuję, bo lubię Wrocław, po prostu :)
W końcu po ponad dwóch godzinach męki (naprawdę - męczyłam się), rozpoczął się koncert, na który przyszłam. I tu rozczarowania nie było, wręcz przeciwnie, byłam oczarowana! Bardzo mi się podobało, repertuar dobrany był świetnie! I co bardzo, bardzo dziwne - nagłośnienie nagle było bardzo dobre...
Z przyjemnością słuchałam hitów nie tylko, choć przede wszystkim operowych. Na scenie występował też piękny i pięknie śpiewający kwartecik Le Div4s, przeczący stereotypowemu wyglądowi śpiewaczek operowych - jeśli wiecie o czym mówię :) Muzykowi towarzyszyła także w kilku utworach bardziej dojrzała, obdarzona bardzo dobrym głosem Paola Sanguinetti. Zdjęcia robiłam niestety komórką i z daleka, więc niewiele mam do pokazania. Zdumiewający i budujący był dla mnie fakt, że muzyka poniekąd operowa wzbudzała taki entuzjazm publiczności na stadionie. A tej troszkę było! Tu widać 1/4 trybun, a i to nie koniec, bo przecież jeszcze płyta pełna ludzi.
Koncert zakończył się około północy, owacjami na stojąco. Zimno było bardzo, ale muzyka jednak rozgrzała. Wieczór ostatecznie udany bardzo! Wracaliśmy tramwajem, w którym ludzie podśpiewywali sobie cichutko Time To Say Goodbye.
Też tam byłam ,i też występem Andrea Bocelli jestem zachwycona:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ja zawsze strasznie narzekam na dźwiękowców w polskich filmach, są do bani tam gdzie powinno być ciszej tło muzyczne rozsadza bębenki i zagłusza dialogi i na odwrót. Może to ta sama szkoła? A główny koncert pewnie obsługiwała inna ekipa. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń