O książkach w ogromnym skrócie było, dziś będzie o muzyce, przy której się dobrze przerabia motki na szale i można się zatopić w myślach. I będzie to długi post :)
Otóż ja muzykę kocham. Moi rodzice nie zaszczepili mi tego uczucia, raczej zawdzięczam to mojej Babci Zosi. Babcia poświęcała mi zresztą dość dużo czasu i jest dla mnie bardzo ważną osobą. Chodziłam z nią często do opery wrocławskiej i uwielbiałam jej wnętrza, stroje, atmosferę, a muzyka była dodatkiem. Dziś do opery podchodzę krytyczniej i nie słucham namiętnie, no chyba że sąsiad puszcza, bo bardzo lubi.
Mam starszego brata i on przechodził fazę słuchania różnej muzyki, w tym takiej, która niekoniecznie pozostała ze mną na zawsze, ale muszę mu przyznać, że to dzięki niemu poznałam i pokochałam m.in. King Crimson, Queen, Dire Straits, Cata Stevensa, Supertramp czy Police. Słuchałam ich jeszcze na winylach!
W liceum słuchało się dużo muzyki i ogromny wpływ na to czego słuchałam miała oczywiście również radiowa Trójka. Wtedy sobota była często dylematem, czekało się na Listę Przebojów albo szło na imprezę.
Pod koniec liceum zaczęłam słuchać jazzu, a to już pod wpływem ówczesnego chłopaka, który ze środowiskiem wrocławskiego jazzu był powiązany. Jednym z nielicznych odwiedzanych przeze mnie miejsc był kultowy i nieistniejący klub Rura. Wrocławianie w moim wieku i starsi pewnie wiedzą o czym mówię, młodsi już pewnie mniej, a dzisiejsza młodzież i tak nie zrozumie, jak to było, gdy w mieście było zaledwie kilka miejsc do wyboru wieczorem.
Wtedy też zaczęła się moja trwająca do dziś miłość do niejakiego Pata Metheny. Miłość tę dzieliłam później z moim mężem i było to coś, co łączyło nas bardzo. Czekaliśmy na każdą kolejną płytę, jeździliśmy na koncerty, słuchaliśmy go codziennie. Niestety nie dane było mi być na koncercie w 1992 bodajże roku, kiedy to grał jeden z moich ukochanych utworów, "The Truth will always be" z płyty Secret Story. Żeby pojechać na koncert do Berlina (grał wraz z Charlie Hadenem), mój mąż zameldował się nawet czasowo w Zgorzelcu. Był to rok 1998 i żeby wyjechać za zachodnią granicę trzeba było mieć paszport, a tak jakoś przegapił to... Zabawna to była historia. Miałam okazję opowiadać o niej Marcinowi Kydryńskiemu, jak wiadomo również wielbicielowi Pata i historia ta, szczegółowo opowiedziana, zrobiła na nim pewne wrażenie. Byłam tam jednak, mimo obiektywnych trudności, koncert był przepiękny i niezapomniany (muzyka z płyty Beyond The Missouri Sky), przywiozłam podpisany przez obu muzyków plakat (czekaliśmy kilka godzin jedynie w towarzystwie młodej, sympatycznej Niemki i jej nie mniej sympatycznego ojca, reszta zwątpiła) i cudowne wspomnienia
Posiadam oczywiście większość płyt Pata. Do najlepszych koncertów zaliczam także koncert z Zabrza (płyta "Imaginary Day"). Na każdy kolejny czekam.
Lista moich ulubieńców jest tak naprawdę dość długa i nie mam zamiaru się na ten temat rozpisywać, zwłaszcza że ostatnio troszkę z obiegu wypadłam, a to z powodów różnych. Mało słucham, mało chodzę na koncerty, mało poznaję nowości. Ostatnim moim odkryciem jest Marcin Wasilewski Trio (wcześniej Simple Acoustic Trio). Nie jest to nowość, ale dla mnie i owszem. Polubiłam :)
Wtedy też zaczęła się moja trwająca do dziś miłość do niejakiego Pata Metheny. Miłość tę dzieliłam później z moim mężem i było to coś, co łączyło nas bardzo. Czekaliśmy na każdą kolejną płytę, jeździliśmy na koncerty, słuchaliśmy go codziennie. Niestety nie dane było mi być na koncercie w 1992 bodajże roku, kiedy to grał jeden z moich ukochanych utworów, "The Truth will always be" z płyty Secret Story. Żeby pojechać na koncert do Berlina (grał wraz z Charlie Hadenem), mój mąż zameldował się nawet czasowo w Zgorzelcu. Był to rok 1998 i żeby wyjechać za zachodnią granicę trzeba było mieć paszport, a tak jakoś przegapił to... Zabawna to była historia. Miałam okazję opowiadać o niej Marcinowi Kydryńskiemu, jak wiadomo również wielbicielowi Pata i historia ta, szczegółowo opowiedziana, zrobiła na nim pewne wrażenie. Byłam tam jednak, mimo obiektywnych trudności, koncert był przepiękny i niezapomniany (muzyka z płyty Beyond The Missouri Sky), przywiozłam podpisany przez obu muzyków plakat (czekaliśmy kilka godzin jedynie w towarzystwie młodej, sympatycznej Niemki i jej nie mniej sympatycznego ojca, reszta zwątpiła) i cudowne wspomnienia
To nie jest ten koncert z Berlina, ale muzyka ta.
Posiadam oczywiście większość płyt Pata. Do najlepszych koncertów zaliczam także koncert z Zabrza (płyta "Imaginary Day"). Na każdy kolejny czekam.
Lista moich ulubieńców jest tak naprawdę dość długa i nie mam zamiaru się na ten temat rozpisywać, zwłaszcza że ostatnio troszkę z obiegu wypadłam, a to z powodów różnych. Mało słucham, mało chodzę na koncerty, mało poznaję nowości. Ostatnim moim odkryciem jest Marcin Wasilewski Trio (wcześniej Simple Acoustic Trio). Nie jest to nowość, ale dla mnie i owszem. Polubiłam :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz