Boli mnie dziś bardzo głowa, więc trochę poleguję, trochę podsypiam. Chciałam też trochę poczytać moje ulubione blogi, zajrzałam więc najpierw do Marii Czubaszek, a później na pokrewny blog Bronisława. Przeczytałam ten wpis "klik", uśmiałam się, sprawdziłam u źródła "klik" I mnie zatkało. Nie mogłam uwierzyć, ale się naocznie przekonałam. Efekt PR został faktycznie osiągnięty. Dość nietypowo... O bólu głowy na chwilę zapomniałam.
Uzupełniam.
Czytam dalej i na stronie www.garancedore.fr, która jest także poniekąd blogiem w linkowanym poście autorka pisze o tatuażach (to dla tych, co nie władają językiem francuskim). Otóż ponoć w Nowym Jorku ma go większość kobiet (zapewne chodzi o młode kobiety). A faceci, którzy go nie mają wzbudzają zdziwienie. I nie mają tam problemu typu "czy przyjmą mnie do pracy", "jak to będzie wyglądać na starość". I to jest ponoć wolność. A w Japonii (tu pewnie ma więcej do powiedzenia Brahdelt) nie można z tatuażem wejść na basen, na plażę i są zabronione w wielu miejscach publicznych. Osobiście nie lubię przesady w żadną stronę. Nie lubię też tatuaży ogólnie. Choć widziałam takie, które uznaję za ładne. Gdyby były na chwilę. Ale nie są. Mój syn ma tatuaż...
Może jeszcze coś dopiszę? Głowa boli mnie już mniej.
Na bolącą głowę najlepszy sen (przynajmniej u mnie :))) A co do Twoich dylematów ze sweterkiem z poprzedniego posta, to ja bym go skończyła, uprała i dopiero oceniała. Ale z drugiej strony - niechęć do robótki prowadzącą do prucia też rozumiem.
OdpowiedzUsuńRobi się, robi. Nie mam serca pruć, muszę się przekonać po praniu :)
OdpowiedzUsuń