piątek, 8 maja 2020

Norweg z Artesano

Przede wszystkim chcę podziękować wszystkim, którzy tu zaglądają, a szczególnie tym osobom, które napisały komentarz pod poprzednim poście, który powstał po dość długiej nieobecności na moim blogu. Z pewnością obserwujecie, że wiele blogów znika, z różnych pewnie powodów. Mój powoli zaczyna się chyba zaliczać do tych starszych :) Bardzo mnie dopinguje to, że jednak ktoś czeka na te moje wpisy. Obiecałam, że postaram się podczas naszych spacerów porobić zdjęcia rzeczy, które powstały w ostatnim czasie. Po namyśle stwierdzam, że ten "ostatni czas" jest dość umowny, bo to właściwie kilka miesięcy! A ręce były cały czas zajęte - swetry, czapki, skarpety, szale. Trochę tego powstało :)

Sweter, który dzisiaj pokazuję zrobiłam chyba jeszcze w starym roku. Miałam okazję pochwalić się nim na spotkaniu w Jeleniej Górze. Przy okazji krótkiej relacji ze spotkania dziewiarskiego u mnie w Szklarskiej, pisałam chyba o Gangu Włóczykija czyli grupie dziewiarek, która od kilku lat spotyka się regularnie na pogaduszki przy kawie, aktualnie w przemiłej kawiarni Mikavka. "Aktualnie" to znaczy kiedy jeszcze można było i kiedy w końcu będzie można! Dziewczyny są świetne, a dla mnie to właściwie jedyny kontakt na żywo ze współpasjonatkami. Spotkania są w środy, jeśli kiedyś będziecie w okolicy i o godz. 16 będziecie mieli czas, to warto zaglądnąć!

Ale wracam do swetra! Jak zwykle dygresje, widać, że dawno nie pisałam...
Zrobiłam go z alpaki DK Artesano, chyba 5 motków czarnych i trochę popielatego, a kolorowe elementy to resztki alpaki z Filcolany. Po czym te resztki? Będzie o tym inny post, bo to ciekawy temat. 

Staram się wyrabiać włóczkowe zapasy, a nie tylko po nowe sięgać. Te motki leżały u mnie bardzo długo, bo nie do końca miałam na nie pomysł. Na cały czarny sweter by zabrakło, a różne warianty połączeń też mi jakoś nie podchodziły. Zwłaszcza, że popielatego miałam chyba 2 motki, bo kupowałam końcówki magazynowe. W końcu stwierdziłam, że robię jak leci, tak jak najbardziej lubię czyli najprostszym raglanem i samymi prawymi, a później pomyślę o reszcie... Kiedy już wiedziałam, że całego czarnego nie chcę (ileż można!) zaczęłam się bawić i wyszło właśnie tak :)


Wykończenie jest inspirowane norweskimi swetrami, oczywiście nie robiłam notatek, więc proszę nie pytajcie mnie o szczegóły, bo nawet rozmiaru drutów nie pamiętam, pewnie 4 albo 4,5.

Swoją drogą, to fakt, że nie robię notatek w czasie dziergania zaczyna mnie samą irytować. Czasami coś zanotuję na pierwszej lepszej kartce, którą mam pod ręką, a którą później oczywiście wyrzucam. Zawsze mi się wydaje, że będę pamiętać szczegóły typu ilość włóczki czy rozmiar drutów, a potem... Jest jak zwykle. Napiszcie mi czy tylko ja taka jestem? Czy robicie jakieś notatki? 


Sweter jest bardzo ciepły, bo nie dość, że to alpaka, to jeszcze dość gruba. Włóczka piękna, choć wrażliwców może podgryzać, bo ma trochę dłuższy włosek, co widać szczególnie na szarych wykończeniach. O tym, że te szare włoski będą zostawać na moich czarnych rzeczach jakoś nie pomyślałam i teraz muszę tego trochę pilnować.


A dla tych, co dotrwali do końca mam taki mały obrazek ze spaceru :) W Szklarskiej Porębie jest teraz tak mało ludzi, że zwierzęta odważniej wychodzą z lasu. Tu widać granicę ulicy i lasu, do którego chodzimy. Łanie pasły się niczym zwierzęta domowe i z gracją odeszły dalej, kiedy weszliśmy na ścieżkę. Później spotkaliśmy jeszcze sarny...



piątek, 1 maja 2020

Willow czyli wiosenne liście

Jaka jest sytuacja ogólna - wiadomo. Nie będę się specjalnie na ten temat rozpisywać, bo każdy ma już z pewnością dosyć wiadomości, którymi jesteśmy dosłownie bombardowani za pośrednictwem różnych mediów. Ale muszę troszkę opisać, co się dzieje u mnie. Po pracowitym bardzo styczniu-lutym, bo ferie to okres, kiedy zdecydowanie mam co robić, nastał w pensjonacie wymuszony zastój. Nie ma co myśleć o tej pustej połowie szklanki, więc starałam się i staram nadal spożytkować ten czas. Trochę farbowałam, sporo robiłam na drutach. Ale nie miałam i w sumie nadal nie mam weny do zdjęć. Nie lubię, jak są robione na siłę, więc nie robiłam ich właściwie wcale. Dzięki temu, że znowu zaczęliśmy chodzić do lasu i w góry, okazji będzie w końcu chyba więcej i będę się starała pokazać, co w ostatnich miesiącach udało mi się wydziergać.

Robiąc ten szal cały czas myślałam o wiośnie :) Bo tak mi się właśnie te delikatne liście kojarzyły. I chociaż u mnie w górach jeszcze ta wiosna tak w pełni nie jest widoczna, to jednak drzewa zaczęły się już zielenić i mogły mi posłużyć za tło. Z przyjemnością więc chwalę się brioszkowym szalem Willow.




Odważyłam się go zrobić z delikatnego moheru z jedwabiem i nie powiem, pierwsze rzędy nie były przyjemne w robieniu. Przy tej grubości, a raczej cienkości, ciężko mi było złapać rytm. Po kilku jednak rzędach już było tylko przyjemnie, bo wzór jest bardzo prosty i intuicyjny. Pod warunkiem oczywiście, że potrafi się robić brioszkę! Wcześniej robiłam tym sposobem tylko niewielkie rzeczy, więc było to dla mnie wyzwanie. Ale opanowałam i już mi nie straszna. Z pewnością będę robić kolejne rzeczy, bo podoba mi się bardzo taka struktura dzianiny.


Wybrałam kolory, które lubię. A ich połączenie bardzo mi odpowiada. Popiel wiadomo :), zawsze dobry. A ten żółty, nie jest taki żółty naprawdę tylko z lekką domieszką oliwki. Trudny do złapania kolor. Do opisania w sumie też.


Technicznie:
Wzór Willow z książki Nancy Marchant "Knitting Fresh Brioche", dzięki której już mi brioszka nie straszna. Bardzo pomocna pozycja i cieszę się, że w końcu do niej zajrzałam, choć na mojej dziewiarskiej półce jest od hm... dawna.
Włóczka to Kid Seta z firmy Gepard w kolorach 510 i 926 czyli mieszanka moheru i jedwabiu. Zużyłam po ok 1,5 motka z obu kolorów. A szal jest spory!
Druty HiyaHiya r. 3,75