czwartek, 28 czerwca 2018

Błękit Matisse'a

Od trzech tygodni zbieram się, żeby podzielić się wspomnieniami z krótkiego wypadu do Bretanii. Mam już przygotowaną mniej więcej połowę posta, ale jest on długi i pełen zdjęć, opisów i dygresji, więc niestety musi swoje odczekać. 

Żeby jednak tak całkiem bloga nie pozostawić postanowiłam wrzucić przynajmniej część bardziej dziewiarską. Bo będąc w Camaret-sur-Mer udało mi się zrobić kilka fotek czapki zrobionej... zimą. Tak, tak. Mam sporo udziergów, które czekają na swój moment. Czapka się doczekała :) Rok temu we Francji prezentowałam Niebo Impresjonistów, tym razem Błękit Matisse'a, pozostając w malarskich klimatach :)






Dane techniczne:
wzór Hani Maciejewskiej Hallis, włóczka Rios w obłędnym kolorze Matisse Blue, druty r. 3,5
Kolor włóczki przyciągnął moje oczy jak magnes. W zamiarach był sweter, ale jednak stwierdziłam, że przy moich preferencjach kolorystycznych, to troszkę za dużo. Ale jako dodatek jest boski! Koleżanki też mierzyły i zgodnie stwierdziły, że muszą mieć, bo twarzowa czapka wyjątkowo.

Camaret-sur-Mer to malutka miejscowość, pięknie położona, bardzo malownicza. Niestety akurat tego dnia pogoda była raczej paskudna, zero błękitnego nieba, czy morza. Dosyć szaro, deszczowo i ponuro. Ale jakoś dałam radę cyknąć kilka fotek.






Najbardziej rzucającym się w oczy zabytkowym budynkiem jest niewielki kościółek Notre Dame de Rocamadour. Początki tego miejsca kultu sięgają XII wieku, ale obecna budowla to wiek XVI, przy czym sam budynek uległ częściowemu zniszczeniu podczas pożaru i był odbudowany na początku XX w. Ciekawostką jest to, że nazwa kościoła wbrew pozorom nie nawiązuje do miasteczka Rocamadour, leżącego na szlaku pielrzymek do Santiago de Compostela, ale jest grą słów celtyckich i znaczy "skała między wodami". Doczytałam to oczywiście po powrocie do domu. 
Wystrój wnętrza zdecydowanie nawiązuje do charakteru miasteczka portowego. Odbiega od naszych świątyń.




Innym zabytkiem jest Tour Vauban, wieża obronna wpisana na listę zabytków UNESCO. Powiem szczerze, że nie zwróciłam na nią większej uwagi, bo dużo bardziej podobało mi się po prostu wszystko to, co było na zewnątrz. W tym przypadku również dopiero po powrocie doczytałam, że jest to taki zabytek, ma ciekawą konstrukcję itd. Jeśli kiedyś tam pojedziecie, to już będziecie wiedzieć, że warto się jej bliżej przyglądnąć. Mam wrażenie, że była zamknięta i nie można było jej zwiedzać.


Najbardziej w Camaret podobały mi się stare, nieużywane łodzie. Dodają moim zdaniem niezwykłego klimatu, wyglądają niczym z jakichś pirackich filmów. 



Wiało, więc czapka się przydała także podczas posiłku jedzonego na zewnątrz. Oczywiście bretońskie naleśniki, a tuż obok żebrzące w dość głośny sposób o jakiś kęs mewy, które były bardzo oburzone, że samochody im przeszkadzają. W końcu to one tu rządzą!




A po powrocie z wycieczki, przy okazji wizyty u fryzjera, znalazłam w jednym z babskich czasopism takie zdjęcie :) Cóż, ma się to wyczucie czasu :)