piątek, 27 kwietnia 2012

PRACE RĘCZNE

Nigdy wcześniej nie używałam, ale bardzo przydatne okazały się markerki. Kupiłam w sklepiku niedaleko mojego domu koraliki, kółeczka itd. i zrobiłam sobie takie fajne "przydasie".



Włóczka pod spodem to mohair z Inter-fox. Jakoś nie mamy do siebie szczęścia, bo zauroczona kolorem kupiłam go w znacznych ilościach, zrobiłam kardigan, nie podobał mi się, więc go sprułam. Zrobiłam kolejny, łącząc mohair z gładkim akrylem, robiłam podwójną nitką. Czeka na wykończenie. Trochę poczeka... Mam jeszcze tę włóczkę na mały sweterek. Ale na razie trochę się na nią gniewam (bez przyczyny tak naprawdę - "bo tak").

środa, 25 kwietnia 2012

PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY

Po obejrzeniu wielu, wielu blogów i napatrzeniu się na superprodukcje postanowiłam (nieśmiało) spróbować sama coś napisać - oczywiście po to, żeby móc się pochwalić ewentualnymi dokonaniami.
To na razie kompletna improwizacja, bo nawet nie wiem, jak to obsługiwać :)

Na drutach i szydełku robię właściwie od dziecka. Nawet nie pamiętam kto mnie nauczył, ale z pewnością było to bardzo dawno. Robiłam z zacięciem sweterki dla lalek, aż w końcu gdzieś w pierwszej klasie liceum zrobiłam coś dla siebie. Dokładnie pamiętam ten sweter - był dość niezwykły, bo zrobiony z wielu resztek wełen, które kompletnie do siebie nie pasowały grubością. Ale miał coś w sobie.

Później zarabiałam nawet na swoje kieszonkowe robiąc swetry, głównie z przaśnej wełny od góralki z Pyzówki (o Boże jak gryzła! - wełna, nie góralka). Jeden z własnoręcznie zrobionych wtedy swetrów mam na jakiejś starej fotografii, poszukam i wkleję.

Pamiętam też dziergane prezenty dla moich ówczesnych chłopaków - rękawiczki z owczej wełny dla Piotrka, czarny sweter na osiemnaste urodziny dla Marka (z wplatanymi moimi długimi włosami - nie celowo!). Później przepiękny sweter dla męża i drugi podobny dla małego wtedy synka. Mąż był zaczepiany na ulicy i pytany o to, kto mu taki piękny sweter zrobił. Strasznie byłam z tego dumna.

Pamiętam też, jak mój ś.p. Dziadzio zwracał mi uwagę, kiedy dziergałam zawzięcie w niedzielę lub święta (pewnie święta, bo wtedy Dziadzio do nas przyjeżdżał), że nie powinnam. Bo to był według niego rodzaj pracy, no a w dzień święty pracować się nie powinno. A dla mnie to była czysta przyjemność...

I tak pozostało do dziś. Wprawdzie w ostatnich latach właściwie porzuciłam dzierganie, bo nie miałam czasu i chęci chyba też, ale też włóczki w sklepach nie były zachęcające. Aż nastała era powszechnego dostępu do internetu... No właśnie. I tu należy wrócić do pierwszych zdań tego bloga. Odkryłam, że po pierwsze jest baaardzo dużo osób, które lubią robótki i dzielą się tą pasją z innymi, po drugie - są sklepy internetowe, w których można kupić cuda, po trzecie cuda są niestety dobrem trudnodostępnym...

Pochwalę się więc moim pierwszym po latach dokonaniem. Szal zrobiony z Lace Drops, jeden motek cieniutkiej, pięknej alpaki z jedwabiem. Jak kurier przywiózł, to się przeraziłam. To mój pierwszy ażurowy wzór. Podpatrzyłam go tu klik. Nie wyszedł może idealny, ale wzbudził zachwyt części otoczenia, kilka kliknięć "lubię to" na facebooku i przede wszystkim ja jestem z niego troszkę dumna.


Później zrobiłam pierwszą w życiu chustę. Z estońskiej włóczki, która wyglądała w kłębuszku ślicznie, a efekt mnie zadowolił. Wzór znalazłam na stronie e-dziewiarki.


I jeszcze zdjęcie w słońcu. Kolory obłędne.


Z kłębuszka po zrobieniu chusty zostało jeszcze całkiem sporo, więc zrobiłam coś jeszcze, ale nie mam na zdjęciu, więc pokażę innym razem.