sobota, 14 października 2017

Nie byle jakie skarpetki

Można powiedzieć, że jestem dziewiarsko samolubna, bo robię w przeważającej większości dla siebie i wynika to chyba z faktu, że nie lubię się rozstawać z tym, czemu poświęciłam sporo swojego czasu. Ale tym razem postanowiłam zrobić prezent mojemu bratu, któremu kiedyś spodobały się bardzo skarpetki, które podarowałam mojemu Tacie pod choinkę. Chciałam, żeby skarpetki były wyjątkowe, więc wybrałam też nie byle jaką włóczkę - połączenie wełny z kaszmirem, wzmocnione jak to w przypadku włóczek skarpetkowych, poliamidem.



Skarpetki zapakowałam w eleganckie pudełko, dołączyłam etykietkę z włóczki, żeby brat wiedział, jak się z nimi obchodzić. Włóczka to jak widać SuperSoxx Cashmere Lang Yarns w kolorze 11.  Nie zużyłam całego motka, robiłam dla rozmiaru 43. Używałam drutów 2.5 i 2, stosując metodę magic loop, dwie skarpetki jednocześnie, zaczynałam od palców. Tak mnie kiedyś nauczyła Malgunia i mimo tego, że próbowałam już różnych metod, ta jest dla mnie najprostsza. Jeśli chodzi o włóczkę, to jest bardzo miła i delikatna, łaski nie robi, skoro ma taki skład! Myślę, że piękny byłby z niej też sweter.

Dawno skarpetek nie robiłam i musiałam sobie przypomnieć co i jak, więc troszkę poszukałam w internecie. I znalazłam bardzo fajny sposób na robienie pięty, który zamierzam przetestować przy kolejnych skarpetkach. Nazywa się Afterthought Heel - nawet nie próbuję tego wymawiać głośno, żeby sobie języka nie połamać! Nie chciałam robić prób tym razem, bo bałam się, że nie zdążę na czas. Szczegóły można zobaczyć tutaj, na bardzo fajnym filmie przygotowanym przez przesympatycznych dziergających mężczyzn. Polubiłam ich od pierwszego wejrzenia :) Na ich stronie internetowej można znaleźć dużo ciekawych rzeczy i inspiracji, więc polecam! 

poniedziałek, 25 września 2017

Anglik z Francuzem

W poprzednim poście pisałam o naszym e-dziewiarkowym spotkaniu we wrześniu. Zrobiło na mnie duże wrażenie, więc głowa pełna pomysłów i jeszcze Drutozlot był, więc generalnie głowa pęka. Czasu ostatnio mało, bo troszkę mi przybyło obowiązków różnych, ale nie ma co marudzić - na druty zawsze się czas znajdzie :) 
Jeszcze przed Drutozlotem, zainspirowana wyrobami Migdał, zaczęłam robić szal spontaniczny. Dosłownie chwyciłam pierwszą z brzegu włóczkę, z którą nie bardzo wiedziałam co zrobić oraz taką, na którą nie miałam pomysłu wcale - czyli dobrana para. I tak oto powstał szal który jest połączeniem ściegu angielskiego i francuskiego, więc taki troszkę poprawny politycznie, bo jak wiadomo Anglicy i Francuzi mają trudną historię.


Dane techniczne:
Tosca Light Luxe w kolorze nie wiem jakim, bo już go nie ma - wykorzystałam ostatni, samotny motek, którego jakoś nikt nie chciał :)
Lanagold Fine w kolorze 60 czyli czarnym. Kupiłam chyba 5 lat temu na sweter, ale jakoś go nie zrobiłam, bo mi się nie bardzo podobała ta włóczka. Natomiast w tym zestawieniu i owszem :) 
Druty r. 3,5
Nabrałam +/- 80 oczek, połowę przerabiałam półpatentem, a połowę francuzem, zmieniając kolor co dwa rzędy. Później wykończyłam wszystko szydełkiem, najpierw półsłupkami, a później oczkami rakowymi, a na łączeniu ściegów zrobiłam przez całą długość łańcuszek. Banalnie prosto, a moim zdaniem naprawdę efektownie.



Dzięki srebrnej niteczce z włóczki Tosca, szal delikatnie połyskuje, co mi się bardzo podoba, bo ja sroka jestem. Lubię błysk, ale nie tandetny i uważam, że w tym szalu tak właśnie ta niteczka wygląda. Szal nie jest bardzo długi, ale akurat taki, by się nim otulić i ogrzać.


Zdjęcia robiłam pierwszy raz sama sobie dzięki aplikacji w telefonie, która steruje apartem fotograficznym. Taka technika! Możliwość taka być może pozwoli mi robić zdjęcia częściej, ale nie dziwcie się widząc mnie na tych zdjęciach z komórką w ręku :) Tak naprawdę nie jestem do komórki jakoś niezwykle przywiązana. Chociaż jak się zastanowię, to już bez niej ciężko by mi było. 

Mam silne postanowienie zmniejszenia moich zapasów (która dziewiarka ich nie ma?), więc staram się nie rozglądać za mocno po sklepie. Przychodzi mi to z trudem, bo trochę nowości jest i to takich, że mnie ręce swędzą. No i pled szydełkowy robię, ale to już robótka, która wymaga zdecydowanie uwagi, więc tylko w chwilach absolutnego spokoju - a tych u mnie mało!

poniedziałek, 18 września 2017

Uległam!

Na ostatnim, pierwszym po wakacjach spotkaniu w e-dziewiarce było tak dużo pięknych prac, że z emocji mnie głowa rozbolała. Dosłownie! Dziewczyny chwaliły się swoimi udziergami z całkiem uzasadnioną dumą. I jeszcze Migdał przyjechała i śmiałam się, że skradła show, bo jej prace są moim zdaniem bezkonkurencyjne. Cuda, po prostu cuda!
Ja jednak najbardziej zapamiętałam przepiękny pled, który przyniosła Kamila. Zdjęcia możecie zobaczyć TUTAJ. Takie pledy widuje się na amerykańskich filmach. Najczęściej są to jednak proste granny's squares, a tutaj mowa o wyższej szkole szydełkowania. Przynajmniej dla mnie, bo ja tak bardzo szydełkowa nie jestem.
Tak ten pled za mną chodzi i mam go cały czas przed oczyma, że w sobotni wieczór, zamiast pójść grzecznie spać i odpocząć po pracowitym dniu, wzięłam się za robienie pierwszego. Robiłam do godziny 1:30...


Dla zainteresowanych - to jest całkiem spory projekt, CAL, którego szczegóły znajdziecie TUTAJ
Tak jak Kamila robię z cotton gold z Alize, mieszanki bawełny i akrylu, choć na mniejszym szydełku. Tak, tak, nie boję się akrylu. Kolory dobieram tak, żeby pasowały do tapety w mojej sypialni, troszkę ożywię miodowym żółtym.
Praca wymaga zdecydowanie skupienia, posiłkuję się nie tylko schematami, ale także filmami, do których linki znajdują się w opisie CAL. Tam są zresztą wszystkie informacje, jakich potrzeba. Oczywiście wszystko po angielsku, ale nie jest trudno się zorientować, o co chodzi. Polecam! Jeśli macie trochę czasu  np. w nocy. Bo w niedzielny wieczór skończyłam 0:15 i tylko dlatego, że rozsądek mnie zmusił do pójścia spać. Zostawiłam niedokończony drugi kwadrat i już się nie mogę doczekać kolejnych! Dałam się wciągnąć! Super to jest!

poniedziałek, 11 września 2017

Drutozlot 2017

Powiem tak - warto było poświęcić wolny weekend, przejechać 900 km, nie wyspać się itd.

Może ktoś pomyśli, że jestem nienormalna, bo po całym tygodniu spędzonym w sklepie z włóczkami pojechałam jeszcze na Drutozlot, jakby mi mało było na co dzień :) Ale praca to praca, a to nie tylko o włóczki chodzi. A może właśnie głównie nie o włóczki.








Bardzo, naprawdę bardzo lubię ludzi z pasją. O tym chyba nie jeden raz już pisałam. Dzięki temu, że prowadzę bloga poznałam takich osób wiele, a z kilkoma z nich utrzymuję naprawdę bliskie relacje. Na Drutozlot wybrałam się właśnie w takim fajnym gronie. Cztery dziergające babeczki w aucie, no dobra, trzy, bo ja jednak za kierownicą drutów w ręku nie miałam. Wesoło było, mimo tego, że wyjechałyśmy o porannej godzinie dość abstrakcyjnej. Jak się spodziewałyśmy, na miejscu zastałyśmy całą bandę, biegającą z obłędem w oczach pomiędzy kolorowymi stoiskami. Nam ten obłęd szybciutko się udzielił i naprawdę było nerwowo, kto kocha włóczki ten sobie może wyobrazić. Na stoiskach królowały głównie włóczki ręcznie farbowane, bo to ostatnio modny trend. Każdy te włóczki farbuje jakby inaczej, ma swój styl i to jest piękne. Cieszę się, że Wrocław miał swoją reprezentację w postaci dwóch stoisk - Chmurki i Fiberro. Obie dziewczyny znam, bo to też moje klientki i koleżanki-dziewiarki-blogerki, więc cieszę się, że się rozwijają :) W Toruniu były oblegane!

Po zakupach usiadłyśmy na kawie, co chwilkę witałyśmy się z nowymi osobami i chwaliłyśmy się oczywiście zakupami. No i cały czas królowały dzianiny! Piękne rzeczy były, oj piękne.

Mnie naprawdę zachwyciły włóczki z 7oczek. Przepiękne kolory, takie jak lubię, lekko przydymione, rozmyte, ach! Oczywiście nie powstrzymałam się i kupiłam sobie :) Do tego jeden Millis od Marzeny. Będzie ciekawe połączenie, mam nadzieję. Już widzę oczyma wyobraźni nowy sweter, a inspiracją jest Ania Stasiak, która na instagramie pokazała budzący wyobraźnię fragment dzianiny. Ania jest mistrzynią!


Ale tak jak napisałam we wstępnym zdaniu, Drutozlot to dla mnie przede wszystkim ludzie. Poznałam kilka osób, które do tej pory znałam tylko ze zdjęć, z blogów, z komentarzy także tutaj, u mnie :) Było to dla mnie szczególnie miłe. To dziwne trochę uczucie, kiedy do mnie podchodziłyście, jak do znajomej, bo Wy mnie trochę znacie, a ja Was najczęściej nie. Tak to jest, jak się człowiek uzewnętrznia w internecie. Miło mi jest zawsze, kiedy także w osobistych kontaktach znajduję potwierdzenie, że to, co robię interesuje kogoś, podoba się, bywa inspiracją albo po prostu jest pomocne. W całym tym zamieszaniu niestety zrobiłam w sumie mało zdjęć! Nie było czasu :)

W tłumie dziewiarek co chwilkę wyławiałam wzrokiem jakieś znajome dzianiny, z włóczek, które znam z e-dziewiarkowych półeczek, z moich również wyrobów, z kolorów, które lubię. Ale przede wszystkim podziwiałam całe mnóstwo dzianin, które znałam ze zdjęć, jak choćby zachwycającą mnie chustę Silmarillion Agaty Piaseckiej w wydaniu oryginalnym i z Unisono Zitrona. To było niezwykłe i bardzo fajne.



Wieczorem byłyśmy bardzo zmęczone, bo jednak cały dzień pełen emocji dał nam trochę w kość, nie poszłyśmy więc niestety na afterek, gdzie koleżanki dziewiarki podobno dobrze się bawiły. Spotkałyśmy się natomiast na kawie kolejnego dnia na Rynku Staromiejskim. Było bardzo sympatycznie, no i tort bezowy był świetny!


Później krótki spacer po mieście, zakup pierniczków w ramach pamiątek, szybki obiad i powrót do Wrocławia. Było super, dziewczyny - dziękuję!




Swoją drogą Toruń ciekawy i trzeba się będzie wybrać na wycieczkę :)

Wielkie podziękowania za zorganizowanie takiej fantastycznej imprezy należą się Hani Maciejewskiej, Małgosi Rak i Magdzie Małkiewicz. Bardzo się cieszę, że Was poznałam osobiście i już czekam na spotkanie za rok! A może zawitacie we Wrocławiu i spotkamy się szybciej?

piątek, 25 sierpnia 2017

Biblioteczka dziewiarki czyli let's talk about money

Obecnie większość z nas dziewiarek korzysta zapewne z internetu i stron typu Ravelry lub Pinterest, które to są źródłem niekończących się inspiracji. Ja to się już nawet boję te strony otwierać, bo zapadam się w nie, jak w czarną dziurę i mogę tak spędzić dużo czasu, przeglądając zdjęcia cudownych dzianin i myśląc, co chciałabym sobie zrobić. Jak już się tak nasycę, to robię kolejny, najprostszy na świecie sweter, bo takie lubię najbardziej :) Mimo jednak tych elektronicznych zasobów, bardzo chętnie sięgam do tradycyjnych wydawnictw, których mam na półce całkiem sporo. 

W okresie fascynacji estońskimi ażurami kupiłam kilka pozycji, w których znajduje się mnóstwo wzorów do wykorzystania przede wszystkim w ukochanych przeze mnie szalach. Choć ostatnio robię ich jakby mniej - bo ile można? - to sam sposób wydania tych książek sprawia, że po prostu sprawia mi przyjemność ich oglądanie. Kiedyś wydawało mi się, że te książki są bardzo drogie. Zmieniłam jednak zdanie, bo... no właśnie, dlaczego?

Porozmawiajmy o pieniądzach, gentlemenem nie jestem, więc mogę :) Zazwyczaj koszt jednego wzoru na Ravelry to +/- 25 zł. Biorąc pod uwagę, że w tego typu książkach jest z pewnością więcej niż 4 wzory, to uważam, że warto je kupować (chociaż kosztują zazwyczaj około 100 zł) i traktować je jako swoistą inwestycję/oszczędność. Dlaczego tak myślę? W części z nich są opisy na gotowe dzianiny, jak np. w Refined Knits, a w innych po prostu masa wzorów, na podstawie których można tworzyć swoje własne. Znajdziecie w nich wiele znajomo wyglądających schematów, bo "nic nowego pod słońcem" i są one często wykorzystywane przez projektantów na całym świecie w projektach, które możecie kupić np. na Raverly, rozpisane dla poszczególnych rozmiarów lub wykorzystane jako element szala czy chusty.


Żebym była jasno zrozumiana - nie mam absolutnie nic przeciwko kupowaniu wzorów od projektantów! Sama kupuję chętnie, bo jak już kiedyś napisałam, uczę się dzięki temu, bo czasami są to nowe dla mnie rozwiązania. Kiedy jednak potrafimy troszkę więcej niż dziergać wg gotowego wzoru, można pokusić się o wykorzystanie swoich umiejętności oraz schematów z tych książeczek i stworzyć coś własnego :) I Ty zostań projektantką! Często publikowane na Raverly wzory są po prostu najprostszymi swetrami robionymi od góry, z umieszczonym mniej lub bardziej skomplikowanym ażurem, w którym również nie ma nic "autorskiego". Albo stały i powielany model chusty, w którym zmienia się szczegół. Pewnie się na mnie jakaś projektantka obrazi, ale wiem, że to nie tylko moja opinia. W końcu na co dzień spotykam się głównie z dziewiarkami, które prezentują ich punkt widzenia :) Ale jak to w życiu bywa, kij ma dwa końce - są osoby, które nic same nie wymyślą, korzystają wyłącznie z gotowców i dla nich właśnie te gotowce powstają. No i dobrze! Przymusu kupowania nie ma, jest popyt - jest podaż. I super! Przygotowanie takich szczegółowych opisów wymaga zresztą sporo pracy - opis, testy, zdjęcia itp. A za pracę należy się wynagrodzenie. Ja nie mam z tym problemu. Niewątpliwą zaletą jest to, że niektóre przynajmniej wzory na Ravelry można kupić w języku polskim. Chociaż nawet nasze rodzime projektantki czasami nastawiają się wyłącznie na rynek zagraniczny lub przynajmniej anglojęzyczny. To po prostu biznes, nie ma się co dziwić. Zdecydowanie więcej osób na świecie włada językiem angielskim, niż polskim. Powiem szczerze, że ze względu na niejednoznaczność terminologii dziewiarskiej w języku polskim, sama chętniej sięgam po te w języku angielskim - chociaż angielskim władam na poziomie ciut może bardziej niż podstawowym, a może jednak podstawowym. Jak widać na jednym ze zdjęć mam również książkę w absolutnie egzotycznym języku, kupiłam ją dla schematów. Bardzo teraz modnych i wykorzystywanych wszędzie w dziewiarskich projektach :)

No właśnie, książki, które pokazałam wyżej są publikacjami angielskojęzycznymi. A co z naszym, rodzimym rynkiem? Poza miesięcznikami, praktycznie nic nie ma. A w miesięcznikach często wzory z wydawnictw obcojęzycznych, opublikowane wcześniej w gazetkach producentów włóczek. Jak chociażby w FAM Lang Yarns, które to gazetki bardzo lubię. Zdaję sobie sprawę, że pewnie dla niektórych z moich czytelniczek/czytelników mogę się wydawać nieobiektywna, bo pracując w e-dziewiarce siłą rzeczy kupuję głównie tu zarówno włóczki, jak i inne rzeczy przydatne osobie robiącej na drutach, w tym i czasopisma. Akurat FAM jest chyba tylko u nas. Możecie mi wierzyć lub nie, ale zawsze wyrażam szczerą opinię. I szczerze mówię, że rzadko, bardzo rzadko kupuję polskie gazetki dziewiarskie, a FAM po prostu lubię, bo prezentuje nowoczesne i gustowne dziewiarstwo. Kosztuje maksymalnie 30 zł, a zawsze jest tam kilka bardzo dobrze opisanych projektów. Opłaca się? Moim zdaniem - tak! Lubię bardzo Designer Knitting, czasami kupuję także elektronoczną wersję Vouge Knitting. Rzadko, bo niemieckiego nie znam ni w ząb, a obrazki to mogę pooglądać gdzie indziej, sięgam po Verenę. Czasami mnie jednak skusi jakiś schemat :) i to jest kompletnie nieopłacalne! Ale, cóż, kto jest bez grzechu... Jeśli jednak znacie niemiecki, to polecam, bo zawsze tam coś ciekawego się znajdzie.


Problemem w polskich czasopismach dziewiarskich jest także sposób opisywania wzorów. Pisałam o tym już kiedyś, ale znowu napiszę - ja często tych opisów po prostu nie rozumiem! A trochę robić na drutach potrafię. Jak ma więc sobie poradzić początkująca osoba? Opisy, które kupuje się na Ravelry są przynajmniej w ramach testów sprawdzone przez kilka osób. A opisy w czasopismach są po prostu przetłumaczone, niekoniecznie chyba zawsze ze zrozumieniem.


Na półce mam także kilka polskich książek dziewiarskich, kupionych głównie na allegro, ale także otrzymanych w prezencie od moich koleżanek, u których stały bezużytecznie na półce, odziedziczone po dziergających kiedyś mamach, babciach, ciociach itp. Lubię do nich zaglądać, żeby zobaczyć, jak zmieniał się na przestrzeni lat styl, szukam podstawowych czasami technik, uczę się po prostu. Bo w dziewiarstwie cały czas się człowiek uczy! I to lubię. Kiedyś umiałam nabierać oczka jednym sposobem, dzisiaj znam kilka itd.  Większości technik nauczyłam się zresztą z internetu, bo na filmikach widać lepiej, niż na zdjęciach. Ale z książek trochę też. Sporo w nich informacji dotyczących wykańczania dzianin, konserwacji itp. Część mojej biblioteczki trzymam głównie z sentymentu. Nie pokazałam wszystkiego, bo mam też sporo publikacji szydełkowych, o których może jeszcze kiedyś napiszę.

A jak wasz dziewiarskie półeczki?

wtorek, 22 sierpnia 2017

Jeden dzień w Wilnie


Fanką wielką Mickiewicza to ja nie jestem, ale chyba każdy, absolutnie każdy przynajmniej kilka zdań z jego twórczości zna. Albo przynajmniej film widział z przystojnym Michałem Żebrowskim, co głos ma taki, że całego Pana Tadeusza mógłby mi przeczytać, a ja bym nie protestowała. Tak czy siak, skoro już przejechałam ponad 700 km na północny wschód od domu, to postanowiłam, że pojadę jeszcze 200 i zobaczę Wilno. Chciałam bardzo, bo część mojej rodziny ze strony Dziadka, czyli Taty mojej Mamy, tam właśnie żyła. 

Najpierw pojechaliśmy odwiedzić cmentarz na Rossie, który zrobił na mnie spore wrażenie. 


Położony na wzgórzach, mocno miejscami zniszczony, ale widać, że jednak ktoś o niego dba, bo uporządkowany. Niektóre grobowce naprawdę piękne, wiele w stanie opłakanym. Większość z polskimi nazwiskami. Kawał historii. W takich miejscach naprawdę zastanawiam się nad życiem, jakkolwiek głupio czy banalnie by to brzmiało. Nie szukałam właściwie konkretnych grobów, ale znalazłam co najmniej jedną krewną. Wiele grobów bezimiennych, na wielu tytuły, które upamiętniają kim ci ludzie byli za życia. Każdy grób to czyjaś opowieść, której nie znam.






Kolejnym punktem naszej wycieczki była oczywiście Ostra Brama. U moich Rodziców jest taka dość stara rycina, na której od dziecka ją oglądałam. Teraz zobaczyłam na własne oczy. To było miłe. Zawsze mam takie dziwne uczucie, kiedy zobaczę w rzeczywistości coś, co już znam z obrazków. Pamiętam, że jak byłam pierwszy raz w Paryżu zobaczyłam mój ulubiony pastel Toulouse-Lautreca i się popłakałam ze wzruszenia, że go widzę na własne oczy... Teraz się nie popłakałam, bo nie czułam się aż tak emocjonalnie związana, ale to było naprawdę przyjemne.


Dalej poszliśmy w kierunku Wzgórza Zamkowego, po drodze oglądając miasto, rozległy plac, kościoły, ale także kawiarenki, które niewiele różnią się od tych w Paryżu czy Wrocławiu. Globalizacja :) Główne ulice ładnie wyremontowane i czysto utrzymane. Kiedy jednak zapuszcza się w boczne uliczki, wygląda to ciut gorzej. Jak wszędzie zresztą, u nas jest tak samo. W tych bocznych uliczkach są czasami bardzo klimatyczne knajpki.










Oczywiście nie byłabym sobą, gdyby mojego wzroku nie przyciągnęły wyroby dziewiarskie :) Podobno w Wilnie kupuje się na pamiątkę len i bursztyny, niestety nie kupiłam ani jednego, ani drugiego ;( Chciałam kupić lnianą torbę w owieczki, którą widać na zdjęciu poniżej, ale niestety kiedy wracaliśmy stoiska już nie było. 


Po drodze wypiliśmy kawę, zjedliśmy smaczne ciasto i doszliśmy do archikatedry. Ją również widziałam w domu rodzinnym na rycinach. Na żywo okazała się być znacznie większa, niż mi się wydawało. Bardzo proporcjonalna i chyba przez to na obrazku wydawała się mniejsza. Wnętrze mi się nie za bardzo podobało, więc nie zabawiłam tam zbyt długo. 




Chyba stałym punktem jest Wzgórze Zamkowe z Wieżą Giedymina, skąd rozciąga się piękny widok na całe miasto.





Z góry widać także nowocześniejszą część miasta, której nie zwiedzaliśmy. Może następnym razem.


Później przeszliśmy się jeszcze dalej, przechodząc przez most z kłódkami (jak na Moście Tumskim we Wrocławiu!) nad rzeką Wilejką do części miasta zwanej Republiką Zarzecza. To miejsce jest podobno centrum artystów, ale także bezdomnych. Porównywane do francuskiego Montmartru czy duńskiej Christianii. Stanowi atrakcję turystyczną i z pewnością ma swoisty klimat. Niestety nie mieliśmy czasu, żeby się tam na dłużej zatrzymać, tak więc to kolejny powód do następnej wizyty :)








Trafiliśmy też na imprezę kulinarną, sporo ludzi, bardzo różne jedzenie, ale nie zatrzymywaliśmy się. Chciałam jednak zobaczyć więcej miasta i zjeść coś bardziej tradycyjnego. Widać było, że ludzie dobrze się bawili.





Sporo w Wilnie zieleni, niewiele wysokiej zabudowy. To co mi się podobało, to wrażenie przestronności, chyba dzięki sporym placom, stosunkowo niskim domom, dość szerokim ulicom. 

Chcieliśmy bardzo zjeść kołduny litewskie, ale okazuje się, że zdecydowanie łatwiej jest znaleźć pizzę, sushi, KFC itd. W końcu zamówiliśmy jakieś inne tradycyjne dania, ale muszę powiedzieć, że to nie moja bajka. Kuchnia litewska jest dla mnie za ciężka, a przynajmniej dania flagowe czyli cepeliny i inne wariacje na temat ziemniaków.  Obsługiwała nas bardzo miła kelnerka, z pięknym warkoczem - Polka, co powiedziała z dumą, i z dość silnym litewskim akcentem. A propos, zaskoczona byłam prawdę mówiąc tym, że praktycznie nigdzie nie ma polskich wersji językowych w kartach dań, czy chociażby na kierunkowskazach czy opisach zabytków (poza Republiką Zarzecza, która jest bardziej otwarta na obce kultury). Na ulicy wszędzie słychać język polski, bo turystów z naszego kraju oczywiście mnóstwo. Wydaje mi się, że z czysto merkantylnego powodu takie wskazówki by się przydały, żeby Polaków zachęcić do korzystania z uroków miasta. Tym bardziej, że język litewski jest kompletnie różny od naszego. Mnie rozbawił plakat reklamujący film, znany na całym świecie pod nieco inną nazwą, ale dzięki głównej postaci łatwo się było domyślić :)


Podsumowując - Wilno mi się podobało, choć mnie nie zachwyciło. Chętnie pojadę jeszcze raz przy okazji pobytu w Puszczy. Tym bardziej, że z pewnością nie widziałam wszystkiego. Nie skupiałam się na niczym, trochę tak przeleciałam przez miasto, by mieć ogólne wrażenie. Następnym razem przygotuję się merytorycznie, bo teraz to był absolutnie spontaniczny wyjazd. Muszę poza tym kupić sobie w końcu ten litewski len i bursztyny :) I wrócić po Dżugas, litewski ser dojrzewający 48 miesięcy - pycha! W Auchan można go u nas także kupić, ale 24 miesięczny maksymalnie. A że akurat były moje imieniny, to po powrocie świętowaliśmy, zajadając przywieziony z Wilna przysmak i popijając kupionym w Biedrze winkiem :)


Tak oto zakończyły się moje wakacje. Chętnie się dzielę tymi wspomnieniami, bo wiem, że są zachętą do tego, by pojechać w te piękne strony, gdzie nie ma szans na nudę. Atrakcji jest pod dostatkiem dla każdego, bo można spędzać czas aktywnie, ale także poleniuchować, pokontemplować piękno natury, generalnie robić wiele rzeczy. Po prostu odpocząć w ulubiony sposób :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Etykiety

alize flower alpaca alpaka Alta moda Alpaca Lana Grossa komin otulacz Aniversario Artesano audiobook Ayatori bamboo fine bambus Batik bawełna bawełna anilux bawełna turkusowy beret biżuteria Boo Knits bouclé Bransoletka Caprice bransoletki z koralików bransoletki z koralików Toho Bretania Brushed Lace Candombe cascade yarns Cereza champagne chevron chiagoo Chorwacja chusta na drutach chusta na szydełku Cleopatra Wrap color affection czapka czapka na drutach Czesław Miłosz delicious delight dodatki na drutach dodatki na szydełku donegal Dream team dreiklang drops Drutozlot druty e-dziewiarka Ella Elton entrelac extra klasse fair island Feng Shui filigran Zitron Filisilk frędzle ginkgo granny square greina Hania Maciejewska himalaya kasmir Impressionist Sky islandzkie swetry lopi Jaipur Hat jedwab bourette jedwab traumseide jedwabny sweter Justyna Lorkowska kardigan Karkonosze kaszmir kelebek bawełna motylek kid seta Gepard Kid Silk kiddy's mohair ISPE kitchener Knit Pro Knitting for Olive kocyk dla dziecka kolczyki kolczyki rivoli Swarovski kolory Koniec świata kot książki lace Lace Lux Lana Grossa Lanesplitter skirt Lang Yarns len letni sweter na drutach loden macooncolor Malabrigo Manos Marte Matisse Blue mechita merino Merino 400 Lace Color merino sweter szary męski sweter mille colori baby mille colori big missoni mohair Mohair by Canard mural Muzyka narzęzia nauka Normandia Noro Ochre organico Out of Darkness Pan tu nie stał panda Pat Metheny patina Persia Pięćdziesiąt twarzy Greya Piosenka o końcu świata piórkowy sweter Playa podróże Pokoje pod Modrzewiem powidła Praga próbka przelicznik jednostek przepisy przędzenie rękawy Rios Riva rivoli rzędy skrócone seidenstrasse shadow wraps skarpetki na drutach sklep Makunki Sock sock Malabrigo soft bamboo Solare Mondial spotkania dziewiarek spódnica na drutach storczyki Storm street chic surf Swarovski sweet dreams sweter na drutach sweter na drutach z mohairu Szal Citron szal estoński szal na drutach Szklarska Poręba Szklarska Poręba Karkonosze sznurek bawełniany sznury szydełkowo-koralikowe szydełko szydełko tunezyjskie Światowy Dzień Dziergania w Miejscach Publicznych techniki Toho triologie Turner tutorial tweed Twins Campolmi Vaa wakacje wełna Wenecja Whales Road Wilno włóczka na szal włóczka ręcznie farbowana wnętrza Wrocław wykończenia zagroda zamówienie Zapach Trzcin ZickZack zitron

Translate